Warcross część druga.
Pamiętacie jeszcze „Warcross”? Historię, która zakochała mnie w sobie? Na drugi tom czekałam z niecierpliwością, bo oczywiście nie znalazłam czasu, aby przeczytać tę książkę w oryginale przed polską premierą. W końcu wydawnictwo Młodzieżówka zaserwowało nam kontynuację tej historii i nie mogło być inaczej... musiałam ją przeczytać!
W ostatnich Mistrzostwach Warcrossa nastoletnia hakerka Emiko Chen ledwo uszła z życiem. Szybko okazało się, że na pozór zwykła gra jest o wiele bardziej wymagająca. W grę wchodzi nie jedno życie, ale wiele ludzkich istnień, a wszystkie łączą się jednym – Neurołączem, którego algorytm stworzył Hideo. Emika i Phoenix Raiders rozpoczynają batalię, aby zniweczyć niecne plany Hideo. Sprawy nie ułatwia fakt, że ktoś płaci niezłą sumę za przyniesienie mu głowy hakerki, a jedyną jej szansą na przeżycie staje się Zero i Czarne Płaszcze. Kiedy Emika zaczyna poznawać prawdę o Zero, dowiaduje się, że jest on zdecydowanie większą szychą, a bycie pod jego ochroną ma swoją cenę. Ile Emiko jest w stanie poświęcić, aby pokonać mężczyznę, który skradł jej hakerskie serce?
„Wildcard” jest nieco bardziej zagmatwana, niż „Warcross”. Dalej żyjemy w realiach komputerowych, dalej zajmujemy się graniem w tytułowego Warcrossa, który także w tej części ma swoje mistrzostwa, w których (nikogo to nie zdziwi) udział bierze sama Emika.
Nie ukrywam, że wiązałam wielkie nadzieje z tą książką i muszę przyznać, że niektóre z nich zostały spełnione, inne niekoniecznie.
Ale... końcówka tej pozycji wynagrodziła mi dosłownie wszystko.
Emiko w drugiej części nie zmieniła się charakterem. Dalej jest to harda hakerka, przed którą stoi cały świat. Tym bardziej, że mężczyzna któremu oddała serce ma całkiem sporą władzę.
Lubię tę dziewczynę. Marie Lu zrobiła z niej bardzo prosta i sympatyczną osobę, co okazało się być strzałem w dziesiątkę.
Hideo... no kradnie te serca i nie patrzy ile ich już ma. W tej części parę razy stanęło mi serducho i prosiłam, żeby nie skończyło się to JAK ZAWSZE z moją ulubioną postacią. Marie Lu nie zawiodła mnie, za co kocham tę autorkę jeszcze bardziej.
Miło było wrócić do świata „Warcorssa”. Zamierzam przeczytać tę dylogię ponownie, jak tylko trochę zapomnę o jej istnieniu. Jest to sensownie napisana z dobrym pomysłem fabuła na świat..., który w zasadzie jest bardzo realny na Ziemi w przyszłości. Obyśmy tylko nie zatracili się w technologii tak, jak pokazał to „Warcross” i „Wildcart”. Obie książki zaś bardzo polecam wszystkim fanom fantastyki z nutką science fiction i cybernetyką.
Za książkę do opinii dziękuję wydawnictwu Młodzieżówka.