„Warcross” - Marie Lu


Hakować każdy może.


Naprawdę przez przypadek dowiedziałam się o „Warcross” i Marie Lu. W moim fairyloot boxie był artprint z dziewczyną posiadającą kolorowe włosy. Nie miałam zielonego pojęcia, kto to, ale podpytałam znawców i tym sposobem dowiedziałam się o „Warcross”. Poleciałam na Amazona kupić pierwszy tom, bo jak widzę słowa „komputer”, „haker”, „gry” to biorę w ciemno. Jestem niczym ćma do światła, kiedy widzę takie książki. 
A kilka dni po zakupie... wydawnictwo Młodzieżówka ogłosiło „Warcross” w Polsce.
I tak oto, czytanie po angielsku poszło w niepamięć, a papierowy tom dostał się w moje łapki.

Świat uzależnił się od gry Warcross, która stała się dla nich sposobem na życie i odskocznią od codziennego życia. W wirtualnym świecie możesz być każdym i mieć wszystko, co tylko zapragniesz, a do tego możesz spotkać swoich przyjaciół, którzy także oddają się grze. Emika Chen pracuje jako łowczyni nagród. Dziewczyna namierza i wyłapuje graczy Warcrossa, którzy obstawiają nielegalne zakłady w Mrocznym Świecie. Chen ma za sobą ciężkie chwile w sierocińcu, które spowodowały, że nauczyła się hakowania i teraz jest jedną z lepszych hakerek w całej grze. Praca łowczyni nagród nie przynosi jej kokosów, dziewczyna zalega z czynszem, a jej konto bankowe nieprzerwanie pokazuje trzynaście dolarów. 
Pewnego dnia dziewczyna postanawia włamać się do meczu otwarcia Międzynarodowych Mistrzostw Warcorssa, licząc na szybki zarobek. 
Jej pomysł spala na panewce, a Emika w sekundę zostaje gwiazdą meczu otwarcia. 
Pewna, że wyląduje w więzieniu nie odbiera telefonu, który nieprzerwanie dzwoni, jednak to nie policja się do niej dobija.
A Hideo Tanaka.
Twórca Warcrossa, który ma dla niej propozycję nie do odrzucenia.

Niektórzy nadal utrzymywali, że Warcross to tylko głupia gra. Inni twierdzili, że zrewolucjonizował świat gier. Jednak dla mnie, oraz milionów fanów to po prostu jedyny niezawodny sposób, by zapomnieć na chwilę o swoich codziennych problemach.”

Jeżeli „Player One” Ernesta Cline'a był dla Was powrotem do przeszłości, kiedy Amigi i Atari wiodły prym, to „Warcross” będzie dla Was wystrzeleniem w przyszłość, gdzie sztuczna inteligencja zachowuje się, niczym prawdziwy człowiek, a soczewki włożone w oczy sprawiają, że ciągle istniejesz w wirtualnym świecie. „Warcross” to nowa generacja! To książka, która ponownie obudzi w Was pragnienie życia za pięćset lat (a może więcej?). 

Uwielbiam cyberpunk. Tego typu książki wciągam nosem i tutaj wcale nie było inaczej. „Warcross” sprawiło, że cały dzień spędziłam na łóżku, zmieniając pozycje, co kilka rozdziałów i wstając po kolejną porcję kofeiny. Naturalnie z nosem w książce. Aż dziw, że nie polałam się wrzątkiem. 

Postać Emiko jest aktualnie moją ulubioną bohaterką książkową. Autentycznie. Wiecie, że nie przepadam za damskimi postaciami w książkach, ale Emiko skradła moje serce i na pewno długo go nie odda. Ciężko będzie jej dorównać. Dziewczyna nie robi bezsensownych ruchów, każde jej działanie jest przemyślane, nie odzywa się głupio, a przede wszystkim nie robi z siebie kompletnej idiotki. Cenię takie postaci. Marie Lu sprawiła, że polubiłam się z Emiko i szczerze? Mogłabym być jej kumpelą. 

Niemożliwością jest to, że w tak krótkim odstępie czasu przeczytałam dwie świetne książki fantasy z udanym wątkiem miłosnym. W „Warcross” chociaż gdzieś w głowie tliła mi się iskierka nadziei na romans to nie spodziewałam się, że będzie on taki subtelny i lekki, nie zapowiadający burzy. A potem wyszło szydło z worka (i to dosłownie). 

Wszystko jest science fiction, dopóki ktoś nie uczyni z tego faktu.”

Autorka świetnie wykreowała świat, w którym umieściła bohaterów. Mamy tu i prawdziwą rzeczywistość (słowa zamierzone) i wirtualną rzeczywistość. Obie współgrają ze sobą idealnie, a także obie są bardzo dobrze napisane. Świat gry, który mieni się wszystkimi kolorami i możliwościami jest łatwy do wyobrażenia, a nędzna i ponura rzeczywistość szybko sprowadza nas na ziemię, kiedy za dużo sobie wyobrazimy. Oczywiście nie jest tak cały czas, zatem nie musicie się obawiać. Podejrzewam, że szybko zostaniecie wciągnięci w Warcross i nie będziecie chcieli wyjść, ani ze świata gry, ani oderwać się od książki. 

Marie Lu kupiła mnie. Kupiła mnie „Warcrossem” do tego stopnia, że po zakończeniu, skierowałam się na Amazona i „Wildcart” czeka już na czytniku. Teraz będę mądrzejsza i przeczytam ten tom znacznie szybciej, bo po takim zakończeniu to szlag jasny mnie trafia, że nie wiem co dzieje się dalej. Cóż... wcale nie mam milionów książek do przeczytania. „Wildcart” ma pierwszeństwo. 
Kończąc, chce pochwalić też wydawnictwo Młodzieżówka, za świetną, klimatyczną okładkę, która jest o niebo lepsza od oryginalnej. 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com