Cofnijmy się w czasie.
„Wicehrabia Valmont” rzucił mi się w oczy za pierwszym spojrzeniem. Lubię czytać powieści, które dzieją się we Francji, zarówno w tej dzisiejszej, jak i dawnej. „Niebezpieczne Związki” obiecywały XVIII Francję, a sama manga, jest adaptacją „Les Liaisons dangereuses” Pierre'a Choderlose de Laclosa. Czy wicehrabia Valmont i mnie rzuci na kolana, jak wszystkie kobiety, które go spotkały?
FABUŁA
Piętnastoletnia Cecile de Volanges niedługo ma wyjść za mąż. Jej wybranek jest jednak wielką tajemnicą, o której wie tylko matka młodej i niewinnej dziewczyny, która skończyła naukę w klasztorze i wróciła na salony. Kiedy prawda o przyszłym mężu wychodzi na jaw, dawna kochanka, a teraz przyjaciółka Valmonta prosi go, aby pomógł jej zniszczyć niewinność Cecile. Wszystko w ramach zemsty na markizie Merteuilu. Valmont zajęty jednak inną niewiastą madame Tourvel postanawia odmówić pomocy, chociaż jego zaloty do Tourvel nie są bezcelowe.
Zarówno Merteuil, jak i Valmont dążą do zdobycia kobiecych serc, aby następnie je zniszczyć i zostawić rozerwane. Z początku cnotliwa Tourvel z sukcesem pozostaje obojętna na wdzięki wicehrabiego, ale w końcu i ona pęka..., a Valmont nie wie, że tym razem wpadł w pułapkę miłości, której tak bardzo się obawiał.
OPRAWA GRAFICZNA
„Wicehrabia Valmont. Niebezpieczne związki” to manga, która wyraża się kadrami, nie zaś słowami. Fakt, mamy tutaj całkiem dużo dymków z tekstami, które dość często sprawiły, że musiałam odpocząć od historii i zrelaksować oczy. Niemniej jednak podziwianie tej mangi uważam za o wiele większą przyjemność, niż czytanie kolejnych intryg, które (swoją drogą) są tutaj bardzo dobrze napisane i przedstawione.
Dużo się dzieje w tej mandze, sama postać Valmonta jest imponująca, a z racji, że inni bohaterowie także są wykwintnie ubrani z ogromnym przepychem, to tym bardziej czytając tę historię czytelnik więcej ogląda, niż czyta. I dobrze.
OPINIA OGÓLNA
Chociaż nie miałam okazji czytać francuskiego oryginału wydaje mi się, że Saito Chiho bardzo dobrze odwzorowała tę historię w swojej mandze. W posłowiu możemy przeczytać, że autorka bardzo denerwowała się odbiorem swojej mangi, jak i stresowała samym podjęciem się przedstawienia tej historii w postaci rysunków. Uważam, że wyszło jej to bardzo dobrze. „Niebezpieczne związki” wciągają od pierwszej strony i do końca nie odpuszczają. Ładnie zaplecione intrygi, które wiele razy kręcą czytelnikiem, niczym marionetką, a także piękne kadry pokazujące XVIII Francję są olbrzymimi plusami. Zaś sam tytułowy Valmont... no nie mogę napisać, że nie jest przystojny, bo jest i to piekielnie. Może, gdyby standardy piękna w dzisiejszych czasach były takie, jak w tych, o których manga opowiada to zwróciłabym na niego większą uwagę. Albo w sumie... na siebie, żeby skupić jego wzrok. „Wicehrabia Valmont. Niebezpieczne związki” to manga, którą naprawdę gorąco Wam polecam!
Za tomiki do opinii dziękuję wydawnictwu J.P. Fantastica