Galaktyka w niebezpieczeństwie!
„Upadające Imperium” zabrało nas w bezkres galaktyki, a John Scalzi szybko stał się jednym z autorów, których książki chciałabym kontynuować. Wydawnictwo Niezwykłe spełniło moje marzenie i tym oto sposobem „Imperium w Płomieniach” w końcu zostało wydane!
Wspólnota imperium ludzkości staje przed bardzo ważnym zadaniem. Nurt, czyli pozawymiarowy tunel, który łączy ze sobą poszczególne systemy gwiezdne zaczyna zanikać, rozpadać się. Wraz z jego rozpadem kolonie ludzkie zostają pozostawione bez możliwości na ucieczkę, czy handel. Jeżeli ludzie nie zareagują i nie zaczną myśleć nad Nurtem i pomocą, cała ludzkość może bardzo szybko zniknąć. Imperoks Grayland II jest gotowa sięgnąć po nawet najtrudniejsze i najbardziej pracochłonne metody, aby uratować Nurt. Po drugiej stronie barykady znajdują się jednak osoby, które twierdzą, że rozpad Nurtu to jeden wielki mit i, że nie warto się tym przejmować.
Imperoks musi ruszyć wszystkie siły, aby zapobiec wojnie domowej, która wisi w powietrzu, a jednocześnie uratować Nurt i miliardy ludzkich istnień.
„Imperium w Płomieniach” pochłonęłam w jeden dzień. Naprawdę, ale to naprawdę uwielbiam lekkie science-fiction, które czytam między tymi cięższymi pozycjami.
Nie da się ukryć, że kiedy pierwszy tom, był raczej wciągającą przygodą w kosmosie, tak ten skupia się bardziej na gierkach politycznych i spiskach, jakie w niej istnieją.
Mamy tutaj kilka postaci, z którymi odbywamy naszą podróż po Nurcie i nie tylko. Wielowątkowość i polityka nigdy nie były moją ulubioną rzeczą w książkach, ale czasami zdarzy się tak, że mimo że za czymś w książkach nie przepadamy, okazuje się to być całkiem znośne, albo i nawet przyjemne. Kwestia autora i sposobu jego pisania o danych wątkach.
John Scalzi już w pierwszym tomie kupił mnie lekkością rozmów i odzywek, jaką posługują się bohaterowie. Czyli, w skrócie pisząc – rzucają mięsem na prawo i lewo.
W „Imperium w Płomieniach” ponownie mamy okazję przeczytać całkiem sporą ilość wulgaryzmów, a w sumie to już sama książka się takowym zaczyna. Nie są to jednak wulgaryzmy rzucane „na pokaz”. W całości książki mają one sens i to się naprawdę chwali. Nie wiem, czy jest coś gorszego, niż przekleństwa rzucane przez bohaterów „aby coś powiedzieć”. Gdy takie coś czytam, to mam ochotę zabić daną postać, bo pokazuje tylko jak mały zasób słownictwa posiada, że tak to kulturalnie ujmę.
Czekam na kolejną, trzecią i ostatnią część całej serii i muszę przyznać, że zastanawiam się, jak John Scalzi ma zamiar zakończyć swoją przygodę, bo... na razie bardzo dużo wątków jest otwartych, a pytań wcale nie ma mniej.
Niemniej jednak czekam na kolejną część i mam nadzieję, że będzie ona w miarę szybko.
Za książkę do opinii dziękuję