Czy to na pewno Sanderson?
Za każdym razem z wielką przyjemnością sięgam po książki Brandona Sandersona. Parę lat temu stał się on moim ulubionym pisarzem fantasy i od tego czasu staram się przeczytać wszystko, co napisał. W końcu przyszedł czas na jego kolejną serię pt. „Mściciele”, tym razem będącą całkowicie oderwaną od cyklu Cosmere. Pierwszym tomem trylogii jest „Stalowe Serce” i o tej książce Wam dzisiaj co nieco opowiem.
W przeciwieństwie do praktycznie wszystkich książek tego autora, akcja nie dzieje się w fikcyjnym świecie lecz w Stanach Zjednoczonych. Jednak nie takich już zjednoczonych i nie tak nam znajomych, ale po kolei. Parę lat przed rozpoczęciem powieści na niebie pojawiła się dziwna anomalia, coś na wzór nowej, bardzo jasnej gwiazdy i od tego czasu wszystko się zmieniło. Część ludzi została obdarowana supermocami. No wiecie, ktoś tam zaczął latać, ktoś inny strzelać laserami z oczu, a jeszcze ktoś inny dostał super siłę i niezniszczalną skórę. W sumie bajka, tylko że nie do końca, bo zamiast stać się herosami czyniącymi dobro, Epicy zostali tyranami władającymi zwykłymi ludźmi.
Głównym bohaterem powieści jest David, poznajemy go, jako małe dziecko, które jest świadkiem terroru w wykonaniu Epików. W czasie tego wydarzenia, zostaje on sierotą, a jego obsesją staje się zemsta. By móc jej dokonać zdobywa on wiedzę i stara się dołączyć do Mścicieli, grupy śmiałków zajmującej się wymierzaniem sprawiedliwości Epikom.
Muszę niestety powiedzieć, że to pierwsza książka Sandersona, która się zupełnie zawiodłem. Wynika to z kilku czynników, a więc po kolei. Zamysł stojący za powieścią nie jest niczym niezwykłym, stwórzmy superbohaterów, tylko niech będą źli. Takich historii była już cała masa i to o wiele lepiej poprowadzonych, mogących coś więcej powiedzieć o ludziach; ich sposobie życia, działań i decyzji. Tutaj, w „Stalowym Sercu” to nie zagrało jak należy. Brandon Sanderson jest dla mnie mistrzem worldbuildingu. Światy, które tworzy są pełne życia, systemy magiczne mają swoje zasady i zależności. W tej książce w ogóle tego nie ma, przez co wydaje się uboga, pozbawiona jakiejś ciekawej otoczki.
Drugą umiejętnością autora jest tworzenie fajnych postaci, którym się kibicuje od początku do końca historii i tutaj również da się polubić bohaterów, ale nie można w nich uwierzyć. Główny bohater ma wiedzę, której nie powinien mieć, bo po prostu w świecie przedstawionym nie powinien móc jej posiąść. Jest pisany często niekonsekwentnie. Jedną z jego cech jest to, że nie umie w metafory, co w dialogach się zgadza, ale David jest również naszym narratorem. I to właśnie tutaj czasami autorowi się zapomniało, że porównania powinny być od czapy. Pozostali bohaterowie są tylko tłem, schematycznym dającym się lubić, ale nie mającym w ogóle głębi.
Z racji mojej wielkiej sympatii do Brandona Sandersona dam szansę kolejnym tomom, by być może się trochę bardziej rozkręcą. Co do „Stalowego Serca” nie jest to książka tragiczna, ale jak na Sandersona to olbrzymi zawód. I zdecydowanie lepiej sięgnąć po coś innego z jego twórczości.
Za egzemplarz do opinii dziękuję