Przydałoby się coś naskrobać.
Chyba większość z Was, która śledzi fanpage na facebooku bloga wie, dlaczego odeszłam od podsumowań miesięcznych. Dla tych, którzy jednak tego nie wiedzą wyjaśniam - chodziło o to, że brakowało czasu, na miesięczne podsumowania, a przy okazji, będąc na statku łatwiej naskrobać mi posta tego typu raz na trzy miesiące, niż co miesiąc. Teraz na przykład, jak dobrze pójdzie to na statku pojawi się też jeden taki post od kwietnia do czerwca i zarówno Wy, jak i ja będziemy zadowoleni.
Ponadto wiecie, jak wyglądają moje podsumowania. Nie ma w nich książek zdobytych i kupionych, bo zwyczajnie bym się w tym pogubiła, a na statku tym bardziej nie mam egzemplarzy papierowych książek, które czytam w okresie przebywania poza krajem.
Zaczynając od współprac, mam wielką przyjemność ogłosić, że blog Po drugiej stronie okładki ma teraz także współpracę z wydawnictwem Galeria Książki oraz wydawnictwem Albatros. To z takich nowości.
Teraz polecimy starym szablonem, który możecie znać z posumowania poprzedniego roku. Grafiki przedstawiające książki, przeczytane przeze mnie w danym miesiącu oraz wybór gniota i must read miesiąca.
STYCZEŃ
W styczniu ruszyłam z kopyta, jak każdy z nas z czystym kontem w Nowym Roku, jeżeli chodzi o książki. Wyszło mi 21 pozycji, co dało łącznie 7124 strony. Przy wyborze najlepszej i najgorszej książki było o dziwo bajecznie łatwo.
MUST READ STYCZNIA: „The Kiss Thief” - L.J. Shen
GNIOT STYCZNIA: „Piorun” - Angel Payne
Jak w przypadku pierwszej pozycji, mam ogromną nadzieję, że wydawnictwo Edipresse, które wydaje Shen i tę pozycję nam zaserwuje w polskim języku, tak mam też nadzieję, że kolejnych tomów „nuklearnej spermy” to samo wydawnictwo nam odpuści.
LUTY
W lutym mój zapał się zepsuł, przeczytałam w tym miesiącu więcej mang i komiksów, niż książek. Ale podsumowania piszę tylko o książka zatem śmiało mogę tez dodać, że przeczytałam ich raptem 19, co dało 6020 stron. Jak nie miałam problemu przy wyłonieniu gniota miesiąca, tak z tym must read był ogromny problem. Dużo książek w lutym okazało się być średniakami, albo dobrymi pozycjami.
MUST READ LUTEGO: „Candidate” - Rachel E. Carter (opinia pojawi się bliżej premiery książki, na grafice nie ma okładki, czekam na polską wersję)
GNIOT LUTEGO: „Enzo” - K. Webster
Myślę, że ten kto, czytał pierwszy i drugi tom „Czarnego Maga” od Rachel E. Carter, które wydało wydawnictwo Uroboros, zrozumie dlaczego nie czekałam na polską wersję trzeciego tomu i właśnie to on okazał się must read lutego. Cóż... trzeci tom już niedługo w Polsce, bo wydawnictwo mówiło coś o jesieni, także sami się przekonacie.
Co do gniota, „Enzo” okazał się być książka pisaną na kolanie, bez polotu. To była K. Webster, której się nie spodziewałam. Nijaka i bez rewelacji.
MARZEC
W marcu ponownie ruszyłam z kopyta, bo przeczytałam aż 27 książek, co dało 8366 stron. Tutaj jeżeli chodzi o książki słabe i genialne nie mogłam się powstrzymać i wybrałam po dwie, bo zwyczajnie miałam za duży wybór.
MUST READ MARCA: „Malum” - Amo Jones, „Kołysanka z Auschwitz” - Mario Escobar (opinia już za kilka dni)
GNIOT MARCA: „Sweet Fate” - Laurelin Paige, „Mad Sea” - K. Webster (opinia przy kolejnych "Książkowych Nieporozumieniach")
Myślę, że jeżeli chodzi o „Malum” to fanki Amo Jones, które znają serię „Srebrnego Łabędzia” mogą sprawdzić recenzję, a „Kołysanka z Auschwitz” to dla mnie najlepsza książka od wydawnictwa Kobiecego w Marcu, a wierzcie mi, przeczytałam trochę ich marcowych premier.
Co do gniotów, cóż w końcu musiało się to zdarzyć. Laurelin Paige, którą uwielbiam w „Sweet Fate” ani trochę nie zachwyciła, a „Mad Sea” od K. Webster... pamiętacie mój wpis na blogu o syrenach i syrenich dzieciach? Chyba więcej nie muszę pisać.
Ogólnie, jeżeli chodzi o pierwsze trzy miesiące roku jestem względnie zadowolona. Moje ciche marzenie dalej nie zostało spełnione, chociaż byłam już blisko. Do tego w marcu razem z Kingą z bloga Iskierka_czyta byłyśmy na Targach Książki w Gdańsku. Relacje mogliście zobaczyć na instagramie, a jeżeli nie mieliście okazji jej obejrzeć to mogę Wam napisać, że Targi w Gdańsku to dość kameralna impreza, która głównie opiera się na prelekcjach. Jeżeli chodzi o same Targi, nie było żadnych promocji, ani nawet zakładek promocyjnych. Do tego dość cicho i spokojnie, a całość dzieje się w małym korytarzykach Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i no nie ukrywam, nie jest to wymarzone miejsce na Targi Książek. Z drugiej strony, jeżeli lubicie chodzić na prelekcje i cenicie sobie właśnie spokój i brak tłumów to te targi są stworzone dla Was. Mnie osobiście, bardziej podobają się Warszawskie Targi Książek, ale wiadomo, te mają już trochę edycji za sobą, a Gdańskie były raptem drugi raz w historii miasta. Mam nadzieję, że impreza stanie się bardziej popularna i być może przeniesiona w inne miejsce. Gdański stadion jest na to wprost idealny. No, ale do tego potrzeba trochę większych tłumów i promocji samych targów.
Co do dalszych planów w 2019 roku, to oczywiście dalej jedziemy na ostro z kolejnymi wpisami. Może być to utrudnione, gdyż planuję z powrotem wrócić na te moje statki, ale może wtedy pojawią się kolejne posty z serii „Zatopiony Książkoholik”. Zobaczymy, gdzie mnie rzucą w rejs.
W każdym razie mam nadzieję, że Wam też prężnie idzie czytanie książek i życzę Wam, aby to się nie skończyło, a jak się skończy to wiecie, „Padłeś, Powstań” i tak dalej.