[Manga, też książka] „O dziewczynie skaczącej przez czas”| Kotone Ranmaru, Tsutsui Yasutaka


Teleportacja? Tak, poproszę!


Po powrocie, na mangi rzuciłam się jak wygłodniały pies. Ileż oddałabym, aby można było je jakoś składnie czytać na czytniku w wersji elektronicznej! Tęskniłam za nimi, szczególnie, że dość często to właśnie mangi leczą mnie z kaca książkowego, albo niemocy czytania. Jednotomówka Waneko „O dziewczynie skaczącej przez czas” podobała mi się już z opisu, niestety sam tomik przyszedł do mnie tuż przez wylotem i masz babo placek. Musiała poczekać pięć miesięcy na przeczytanie. 
Ale w końcu się udało! (tutaj brawa)

Makoto jest zwykłą dziewczyną, która chodzi do szkoły, ma dwóch najlepszych kumpli, z którymi gra w baseball i jej życie wygląda podobnie, jak każdej innej nastolatki. 
Do czasu.
Pewnego razu, po kolejnej zawalonej kartkówce, w dniu, w którym pech goni pech Makoto zdarza się wypadek, który całkowicie zmienia postrzeganie świata przez dziewczynę. Z początku nie za bardzo wie, co właśnie się wydarzyło, ale po krótkim czasie ponownych prób, Makoto zaczyna rozumieć, że potrafi skakać w czasie. Jej ciocia, zwana przez innych „Czarownicą” wprowadza dziewczynę w te magiczne sztuczki. Nie ostrzega jej jednak, że skoki są limitowane.
Makoto każdą swoją pomyłkę nadrabia skokiem i próbuje pomóc swoim przyjaciołom w ich sprawach miłosnych. 
Kiedy dziewczyna dowiaduje się, że za jej skoki i szczęście odpowiadające im, ktoś inny będzie musiał zapłacić nieszczęściem, Makoto zaczyna uważniej obserwować swoich kumpli. Pilnuje, aby nie stała się im krzywda, ale wszystkiego nie jest w stanie przypilnować. 
Na szczęście jest też Chiaki.

Nie pierwszy raz wydawnictwo Waneko zaskoczyło mnie swoją jednotomówką, która okazała się być strzałem w dziesiątkę. Przyznam szczerze, że na końcu było mi okropnie smutno, a w pewnym momencie zaparło mi dech w piersi, bo bałam się o bohaterów tej mangi. 

Jedynym minusem „O dziewczynie skaczącej przez czas” jest jej długość. Manga, choć składnie narysowana i dobrze napisana jest za krótka. Ale znowuż, jakby była za długa, to jęczałabym, że wydłużona na siłę. Nie dogodzi. Bywa.

Strasznie spodobała mi się postać Chiaki, który był takim cwaniakiem, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Może nie miałam od razu odruchu „Chce cię za mangowego męża”, ale miło było na jego twarz popatrzeć i zatrzymać się trochę na dłużej. Makoto z Kousuke nie przynieśli mi takiej radości z patrzenia na nich. Makoto przy okazji nie podpadła, bo okazała się być konkretną dziewczyną, a nie jakąś rozlazłą płaczką, jak to w mangach lubią rysować. 

Sama kreska jest przyjemna dla oka. Na przodzie mamy standardowo kolorową wkładkę i możemy zobaczyć jak „pokolorowani” wyglądają bohaterowie, o których zaraz będziemy czytać. Okładka tomiku nie do końca mi się podoba, bo w sumie to nie przyciąga oka. Nie ma tu jakieś drobnej tajemnicy, do czego Waneko mnie przyzwyczaiło. No, ale nie będę narzekać, bo nie liczy się obwoluta, a wnętrze, które jest w końcu bardzo ciekawe. 

Kolejna jednotomówka Waneko to kolejna świetna manga, która jest wspaniałą historią na dosłownie chwilę. Ten tomik czyta się naprawdę szybko, a historia w nim przedstawiona, nie nudzi ani trochę. Osobiście coś czuję, że wrócę do tej mangi jeszcze kiedyś, ale najpierw muszę zapomnieć o jej fabule. Zdecydowanie polecam Wam tę pozycję. 

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com