„STAR WARS: Mroczny Uczeń” - Christie Golden


Sądzicie, że jesteśmy sami w kosmosie?

Uniwersum George'a Lucasa jest dla mnie, jak religia. Uwielbiam wszystko, co związane jest z „Gwiezdnymi wojnami”, co widać po moim mieszkaniu, gdzie tylko się spojrzy. „Mroczny Uczeń” był pierwszą pozycją, po jaką sięgnęłam ze stosu, który otrzymałam od wydawnictwa Uroboros. Pozycja ta pisana przez Christie Golden, którą znamy ze świetnych książek, z uniwersum „World of Warcraft” powinna być murowanym sukcesem. 
Ale czy na pewno?

Cofnijmy się do świata Star Wars, między filmami „Atak Klonów” a „Zemsta Sithów”, bo to właśnie tutaj Christie Golden umieściła fabułę „Mrocznego Ucznia”. 
Książka jest napisana na podstawie serialu „Wojny Klonów”, jednak odcinków, które nie zostały zekranizowane. 
Rada Jedi ma problem, musi pozbyć się hrabiego Dooku, który sieje spustoszenie na planetach, jednak uczeni Jedi nie wiedzą, jak ugryźć ten trujący owoc, aby pozbyć się go raz, a dobrze i jeszcze w tajemnicy. Po wielu zebraniach rada na czele z mistrzem Yodą, decydują się wysłać w misję Quinlana Vosa, który ma sprostać zabiciu Dooku. 
Problem w tym, że Jedi nie może pracować sam i zamiast od razu udać się prosto na hrabiego, mężczyzna musi zdobyć zaufanie Asajj Ventress – byłej uczennicy Dooku, która oddała się fachowi łowcy nagród. 
Vos dowiaduje się, gdzie może znaleźć Ventress od Boba Fetty i krzyżując jej plany, wpada w sam środek pogoni za nagrodą. A będąc cwaniakiem i zgrywając się na chojraka wpada w oko Asajj na tyle, żeby ta zdecydowała się z nim pracować. 
Dwójka świeżych wspólników zaczyna odbywać razem misje, zlecane przez innych, jednak w pewnym momencie Quinlan przypomina sobie o prawdziwym celu swojej znajomości z byłą Sithanką, do której przez ostatnie wspólne zadania znacząco się zbliżył. 
Zresztą z wzajemnością. 

„Mroczny Uczeń” to dobra książka oparta na uniwersum Gwiezdnych Wojen. Dobra, ale nie świetna. Podczas lektury przez długi czas zastanawiałam się, co tu jest nie tak i dlaczego nie mam klasycznego „oh” w głowie. Dopiero pod sam koniec zrozumiałam, co Christi tutaj wcisnęła, psując całą książkę. 
Miłość. 

Umówmy się, nie mam nic do wątków miłosnych w „Gwiezdnych Wojnach”. Nie mam, jeżeli nie są one napisane w sposób przesadzony i wybujały. 
Popatrzmy na przykład na Anakina i Padme, z Nowej Trylogii (do dziś nie dopuszczam myśli, że istnieje), tam mamy dwóch młodziaków, którzy mają na głowie, albo Jedi, albo senatorstwo w rządzie, a ich miłość poprowadzona jest w tak szczeniacki i żenujący sposób, że nie da się tego oglądać. Książki, w których się pokazują i rzucają miłymi słowami, które widzę jako „ mój niedźwiadku kochany, zrobiłam ci jedzonko!” staram się omijać fragmentami z nimi. Denerwują mnie i psują mi całą lekturę. 

Z drugiej strony weźmy Hana Solo i Leię. Ich wątek napisany został na zasadzie „kto się czubi, ten się lubi”. Nie ma tu przesadnej romantyczności, a bohaterowie bardziej sobie dopiekają, niż słodzą, co sprawia, że czyta (i ogląda) się to bardzo przyjemnie (no wiecie, Harrison Ford...). 

W „Mrocznym Uczniu” mamy wątek miłosny Quinlana i Asajj, który generalnie nie przeszkadza i nie narzuca się czytelnikowi, do czasu. Pod sam koniec książki jest tak słodko, że oplułam się kawą od tej słodyczy (kawę też miałam posłodzoną). I dopiero pod koniec książki, zrozumiałam, że Golden zepsuła naprawdę świetną fabułę, tą miłością. 

Oczywiście nie twierdzę, że „Mroczny Uczeń” jest zły. Nie jest. Miło było wrócić do Yody, Mace Windu i młodego Kenobi, który był mistrzem Anakina. Zawsze miałam i mam sentyment do postaci, które zbudowały tę serię i pokazały, że „Gwiezdne Wojny” to coś więcej, niż tylko film. Przecież nie ma na świecie osoby, która nie wie kto to Darth Vader, czy właśnie Yoda. No proszę was. 

I choć cała fabuła jest wciągająca i ciekawa, to końcówka rozbraja na łopatki. Christie Golden wie, jak pisać książki, aby trafiły one prosto do serc fanów danego uniwersum, o czym przekonałam się już nie raz i nie ukrywam, tutaj także książka trafiła do mnie. Powiedzmy w 80%. Gdyby usunąć tą naciąganą miłość to byłoby zdecydowanie lepiej. Przynajmniej dla mnie. 

„Mroczny Uczeń” to książka warta polecenia dla każdego fana „Gwiezdnych Wojen”. Tym, którzy widzieli filmy, ale nie wiedzą, od której książki zacząć, polecam wrócić do Starego Kanonu. „Mroczny Uczeń” to pozycja raczej dla zaprawionych w boju czytelników uniwersum George'a Lucasa. Szczególnie, że jest w niej wiele nazw własnych, które dla początkującego fana, mogą stanowić trudność, co wiążę się z odrywaniem od lektury i pytaniem wujka Google o wyjaśnienie. 

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com