„Saint” - J.B. Salsbury
Czyli, jak zepsuć dobrą historię.
Wiecie, że w „Ghostgirl” się zakochałam. Do tego stopnia, że kupiłam sobie papierowy egzemplarz tej pozycji, bo zapewne w naszym kraj nie uświadczymy historii Mercy i Emilio.
Na „Sainta”, czyli drugą część, czekałam ciekawa, jak autorka rozwinęła cliffhanger, którym zakończyła pierwszy tom.
Cóż... może lepiej trzeba było zakończyć tę historię w „Ghostgirl”?
Emilio razem z Mercy są w Meksyku, gdzie on pracuje dla swojego ojca, dealera narkotykowego i militarnego, lidera gangu Latino Saints, a ona siedzi w domu. Bezpieczna, ale w złotej klatce. Mercy każdego dnia zaczyna coraz bardziej przeszkadzać przesiadywanie w domu, kiedy Milo znika na całe dnie w tajnych zleceniach, które są równie niebezpieczne, co i dobrze płatne. Chłopak chcąc udobruchać swoją dziewczynę robi jej przyjęcie urodzinowe, a przy okazji oświadcza się. Oczywiście dostaje pozytywną odpowiedź.
Sielanka nie trwa jednak wiecznie, gdyż Mercy pewnego dnia, chcąc wyrwać się z domu, postanawia wsiąść na pakę wozu Milo i przejechać się z nim, tam gdzie on ma do załatwienia swoje szemrane interesy.
Tym razem do burdelu.
Vega wraca do domu, ale swojej dziewczyny w nim nie zastaje, a kiedy zaczyna dociekać, gdzie ta mogła uciec, okazuje się, że Mercy, poza wejściem do burdelu, została porwana.
Aby spotkać swojego Ojca.
Ponownie.
Jak już wspominałam, historia Mercy i Milo w „Ghostgirl” wciągnęła mnie bez reszty. Na coś podobnego liczyłam przy okazji „Sainta” i kiedy zaczynałam tę pozycję czułam klimat powieści, jaki J.B. Salsbury stworzyła przy okazji pierwszego tomu. Z każdą kolejną stroną, wszystko zaczynało siadać, aż oklapło całkowicie, a książka zaczęła mnie męczyć.
„Sainta” można podsumować krótko: Bajka z elementami akcji, które nic nie wnoszą.
Mamy tutaj wielką miłość między Milo, a Mercy. Wiele razy wspomniane jest, jak to oni nie mogą bez siebie żyć i, jak bardzo się kochają. A przez całą tę ich miłość, brniemy w gang, ciemne interesy , Estebana, czyli ojca Milo, który zostaje wciśnięty w każdą wolną lukę w książce, a na koniec powrót Mercy do życia z przeszłości, czyli trochę powtórka z rozrywki.
Kiedy w pierwszym tomie uwielbiałam Milo i Mercy, tak tutaj już za nimi tylko przepadam. Ona zrobiła się beksą, która chce być pępkiem świata, a on pantoflem, który dla niej zrobi wszystko, bez względu na cenę. Reszta postaci jest tak bezosobowa, że szkoda nawet o nich wspominać.
Rozczarowałam się.
Bardzo.
Myślałam, że Saint będzie książką w podobnych klimatach do „Ghostgirl”, a dostałam zdechłego szczura, który według mnie, pisany był na kolanie i na siłę. J. B. Salsbury zdecydowanie lepiej by zrobiła, gdyby zamknęła historię tej dwójki w jednym tomie, zamiast na siłę rozciągać ją na dwie.
W „Saintcie” gołym okiem widać brak pomysłu na książkę, co zawiodło mnie okrutnie.
Nie wspominając już, że okładka „Ghostgirl” jest o niebo lepsza i klimatyczna, niż „Sainta”.
Kończąc, jak „Ghostgirl” będę Wam polecać z całego serca, bo to naprawdę dobra pozycja, tak „Sainta” możecie sobie z czystym sercem odpuścić i poświęcić ten czas na lepsze książki, których jest tak dużo. Historię Mercy i Milo warto skończyć na pierwszym tomie, bo końcówkę ich miłości i tak możecie wywnioskować sami.