Gotowi na podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni?
Będąc za pan brat z kulturą japońską, kiedy ujrzałam książkę Anny Sznajder „Niczyja” i przeczytałam jej opis, stwierdziłam, że muszę to przeczytać. Ku mojemu zaskoczeniu pewnego dnia przyszedł mój ulubiony listonosz (i tak tego nie przeczyta, ale pozdrawiam) i wręczył mi kopertę z książką. W środku znajdował się egzemplarz prosto od autorki, który już na początku sprawił mi ogromną niespodziankę, gdyż dostałam autograf! Z tego miejsca, chce serdecznie podziękować autorce, za tak cudowny gest.
Wzięłam tę książkę akurat w wolnej chwili i przepadłam. Japonia w połączeniu z tym, co się dzieje w tej pozycji i stylem pisarskim autorki to kosmos. Idealne dopasowanie.
Nazwijcie to jak chcecie.
Ann wraz ze swoją przyjaciółką Kate zajmuje się mangami. Obie zauroczone Japonią oraz całą jej kulturą w końcu osiągają cel – ich light novelki mają być wydane, jako manga przez japońskie wydawnictwo. Na konwencie, na który się udają w stolicy mają promować swoje dzieła oraz dogadać się z japońskim wydawcą w sprawie rysownika, który ma tę mangę wprowadzić w czyn.
Przez podekscytowanie, a także tłok, jaki panuje na konwencie kobiety gubią siebie wzajemnie i każda przed spotkaniem na ich stoisku robi duże zakupy (wcale się nie dziwię). Ann chcąc wyjść, aby zostawić zakupy w hotelu i wrócić na konwent wpada na twarde, umięśnione ciało. Upada, a wszystkie jej zakupy rozsypują się po ziemi. Kiedy jednak podnosi głowę, chcąc zobaczyć, w kogo uderzyła wydaje jej się, że ma omamy i musiała się uderzyć podczas upadku w głowę i to mocno.
Przed nią stoi Kenji Ryusaki – wypisz, wymaluj bohater jej ulubionego anime „Kuroko no Basket”. Kobieta myśli, że to dobry cosplay, ale kiedy zaczyna rozmawiać ze znajomym/nieznajomym okazuje się, że ten mężczyzna naprawdę tak wygląda i to nie żaden przebieraniec. Pomaga jej pozbierać zakupy a potem razem odnoszą wszystko do hotelu i wracają na konwent.
Light novelki schodzą jak ciepłe bułeczki, a kiedy pojawia się Kenji cała partia, jaką kobiety przyszykowały rozchodzi się w momencie i trzeba dzwonić po nową.
Kiedy okazuje się, że kolejna niestety tego samego dnia nie dojedzie Kenji zabiera Ann ze sobą na wycieczkę.
Oboje zaczynają się poznawać, aż w końcu przechodzą do bardziej intymnej znajomości.
Jednak Kenji nie jest sam. Ma wspaniałych kolegów, którzy też wyglądają, jakby urwali się z anime.
Jeden z nich… także ma chrapkę na Ann.
A co ona na to?
„Napięcie
potęgowane adrenaliną i alkoholem rosło w nas, by już po chwili wybuchnąć
niczym ogień, spalając nas na popiół kolejny raz.”
Hmm… no przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takich zawirowań w tej książce. Jak zaczęłam czytać to momentalnie zostałam oczarowana kulturą japońską i dosłownie chłonęłam tę pozycję całą sobą. Tego nie da się nabyć. Japonio maniakiem trzeba się urodzić. To pływa w krwioobiegu.
Połączenie koszykarskiej drużyny z konwentem w Japonii i zrobienie z głównej bohaterki pisarki light nowelek, w dodatku yaoi jest tak oryginalne, że powinno zostać opatentowane. Zaczynając tę pozycję, myślałam raczej o jakimś sztywnym, poważnym romansie, a dostałam totalne szaleństwo, które zwaliło mnie z nóg.
Główni bohaterowie są niecodzienni. Kenji nie przypadł mi specjalnie do gustu. Jest z niego taki miś przytulak, który zrobi wszystko dla Ann, bo pierwszy raz naprawdę zakochał się w jakiejś kobiecie. Mężczyzna sam nie wie, co się z nim dzieje, ale nie zamierza z tym walczyć.
Ann jest twardą w interesach kobietą, która potrafi tupnąć jak coś jej się nieszczególnie podoba, co sprawia, że miałam ochotę bić jej brawo. W końcu jakaś zdecydowana w życiu kobieta.
Fakt, do czasu, ale zawsze coś.
Mamy tu też całe mnóstwo postaci pobocznych, które wykonują świetną robotę, nawet, jeżeli mają być tylko tłem. Bardzo spodobał mi się zabieg z miłością Kate, ale o tym dowiecie się jak sami przeczytacie.
Jest też Koichi, który skradł moje serce wraz ze swoim pierwszym pojawieniem się w historii. Dla mnie, zdecydowanie najlepsza postać w książce, ale to pewnie przez to, że zwyczajnie mnie oczarował. No cóż, jest dość bezpośredni i wulgarny.
„
Właśnie w tej chwili, w jego ramionach, zrozumiałam, że nigdy nie będę mogła
mieć tego, czego bym chciała.”
Styl pisarski autorki jest bardzo plastyczny. Byłam szczerze zaskoczona wpleceniem japońskiego słownictwa do treść oraz bardzo luźnych wypowiedzi bohaterów. Na każdym kroku widać, że autorka sama jest pasjonatką Kraju Kwitnącej Wiśni i to się chwali. Ogromny plus dla Anny Sznajder za przelanie swojej miłości do Japonii na papier.
Kończąc „Niczyja” jest zdecydowanie pozycją wartą zauważenia. Jeżeli odnajdujecie się w japońskich klimatach, albo chcecie o nich poczytać to jest to książka dla Was. Jeżeli chcecie przeczytać romans dziejący się w tym jakże fascynującym kraju to także jest książka dla Was. Osobiście nie mogę się doczekać kolejnego tomu, bo mam nadzieję, że mężczyzna, któremu kibicuje dostanie to, czego pragnie.
„-Posłuchaj, prawda
zazwyczaj jest jedna, prosta i nieskomplikowana, ale najtrudniej uwierzyć
właśnie w nią. Kombinujemy, kluczymy, szukamy niewiarygodnych rozwiązań. A
prawda jest nieraz na wyciągnięcie ręki!”
Za egzemplarz serdecznie dziękuje autorce.