"Droga Królów"| Brandon Sanderson


„Widzę ich. Są skałami. Są mściwymi duchami. Czerwone oczy.” 

Kakakes roku 1173, 8 sekund przed śmiercią. Ciemnooka dziewczyna w wieku piętnastu lat. Badana była podobno od dziecka niezrównoważona umysłowo.

Po moim poprzednim spotkaniu z literaturą Sandersona, ów autor awansował na mojej liście ulubionych pisarzy fantastyki. Uważam cały cykl „Z mgły zrodzonego” za jeden z ciekawszych wraz ze swoim nietypowym podejściem do magii. Muszę przyznać, że w cyklu „Archiwum Burzowego Światła” idzie to jeszcze dalej. Naprawdę ciężko mi sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czytałem oryginalną powieść fantasy. Niestety cały czas kręcimy się niemal wokół dwóch podejść. Albo mamy klasyczne tolkienowskie fantasy z elfami, krasnoludami i ludźmi (od czasu do czasu trafi się jakiś niziołek, gnom lub troll) albo bardziej w stylu Martina niemal sami ludzie i ich dworskie intrygi i zdrady. Nie zrozumcie mnie źle oba podejścia bardzo lubię, lecz fantastyka zawsze była dla mnie bramą do cudownych światów, niezwykłych ras i niespotykanej mocy. 
Naprawdę od bardzo dawna nie czytałem niczego tak świeżego jak „Droga Królów”.


Zacznijmy od początku. Na początku była ciemność… no dobra trochę za daleko się cofnąłem. Chcę być z Wami szczery, wejście w świat przedstawiony nie należy do najłatwiejszych. Sanderson nie cacka się z czytelnikiem, jesteśmy wrzuceni na główkę do basenu o nazwie Roshar. Całe szczęście okazuje się, że jest tu niezwykle głęboko. Świat i zasady nim kierujące poznajemy wraz rozwojem fabuły. Z początku często się gubiłem: gdzie, co jest? co jest, czym? Nic nie jest wprost wytłumaczone, do wielu rzeczy dochodzimy wraz z bohaterami, nikt nam nie wyjaśnia rzeczy oczywistych dla postaci i w dużej mierze od nas zależy jak szybko połączymy ze sobą odpowiednie kropki. Natomiast, gdy już lekko wgryziemy się w świat Burzowego Światła, to wciąga jak wir i nie pozwala się oderwać. Jeszcze o tym nie wspomniałem, ale rzeczownik „książka” nie oddaje tego, czym jest „Droga Królów”. Słowa takie jak „księga” lub „tomiszcze” znacznie lepiej spełniają swoją rolę. Jest to tysiąc stronnicowa historia, która jest raptem pierwszym tomem cyklu. Tak napisana, że mam nadzieję na więcej, dużo więcej.


Pozachwycałem się trochę jak to jest pisane, ale jeszcze nie wspomniałem nawet słowem, o czym to jest. Śpieszę się poprawić. 
„Droga Królów” opowiada losy paru bohaterów. Kalidana młodego żołnierza walczącego z losem i własnymi decyzjami. Shallan młodej szlachcianki pragnącej pomóc swojemu rodowi. Arcyksięcia Dalinara i jego syna Adolina, jednych z najważniejszych i najpotężniejszych jasnookich w królestwie Aletkarze i jeszcze paru pomniejszych postaci, które mogą mieć olbrzymie znaczenia dla dalszej historii. Każda z tych postaci jest napisana bardzo dobrze, mają swoje zalety i wady, nadzieje i obawy. Każdy z nich realizuje swoje cele, które z początku wydają się całkowicie niepowiązane, lecz wraz z rozwojem fabuły splatają się coraz bardziej. 
Skoro przy postaciach jesteśmy, mamy dosyć ważną postać arcyksięcia Sadeasa, którego to mój mózg niemal natychmiastowo przechrzcił na lorda Sedesa, co jest o tyle komiczne, co uciążliwe.


Widziałem koniec i słyszałem jak go nazywano. Noc Smutków, Prawdziwe Spustoszenie. 
Wieczna burza”

Zebranie pierwszego dnia Nanes roku 1172, piętnaście sekund przed śmiercią. Badanym był ciemnooki młodzieniec nieznanego pochodzenia.

Fabuły jest napisana sprawnie, unika wszelkich mielizn. Kolejne czyny bohaterów wynikają z ich charakterów oraz przeżyć. Łatwo uwierzyć w przemiany, jakie przechodzą i jak się rozwijają, odnajdując swoje pasje, broniąc ideałów czy bliskich im osób. Nie mamy jednego głównego bohatera śledzimy głównie trzy wątki. Nie brakuje postaci pobocznych, które ubogacają świat, dają nam perspektywę i katalizują pewne wydarzenia. Rzeczą, która niesamowicie mi się spodobała jest to, w jaki sposób książka się kończy. Pomimo faktu, że jest to pierwszy tom cyklu to zakończenie jest satysfakcjonujące, ponieważ każdy z bohaterów osiąga jakiś etap swojego rozwoju. Żadna historia się nie kończy definitywnie, ale jednak pewne wątki uzyskały swoje zwieńczenie, a czytelnik ma wrażenie, że poznał świat, bohaterów i mechanizmy nimi rządzące. Co jest genialnym zabiegiem, który pozostawia same dobre uczucia i chęć czytania dalej. Osobiście nienawidzę, gdy jakiś tom kończy się jak ucięty nożem i uważam to za najgorszy zabieg, jaki można zrobić. Na szczęście Sanderson najwyraźniej również ma takie podejście, za co go bardzo lubię i szanuję.

Świat Burzowego Światła jest niesamowity. Sanderson ma prawdziwy dar do tworzenia nietypowych rodzajów magii i potężnych mocy, nie korzysta on z klasycznych zaklęć i ciskania kul ognia. Za to tworzy coś, w co bez trudu zaczynamy wierzyć. Moc w tym świecie działa na swoich zasadach, które powoli odkrywamy. Poszczególne królestwa różnią się od siebie nie tylko kulturą czy ustrojem, ale ich mieszkańcy to praktycznie przedstawiciele innych ras, podobnych w jakiś sposób do ludzi. Mający swój specyficzny wygląd, czy zachowania, kulturę i wierzenia. Co jest dla mnie naprawdę odświeżającym podejściem, po setkach książek z elfami i krasnoludami o cechach typowych elfów i krasnoludów. Nie chcę za dużo zdradzać w tej recenzji, ponieważ możliwość odkrywania tego świata jest tak samo przyjemna i ważna jak fabuła. Dawno nie czułem takiej satysfakcji, jak gdy po kilkuset stronach zaczynałem rozumieć zależności i widzieć powiązania między kolejnymi wątkami.

Na koniec chciałbym pomówić o wydaniu. Książka (jak i kolejne tomy) ukazała się nakładem Wydawnictwa MAG. MAG przyzwyczaił mnie do świetnych wydań, z pięknymi okładkami, dobrze tłumaczoną i redagowaną treścią. Tu jest tak samo. W książce znajdziemy liczne mapki oraz ilustracje. Warto tu zaznaczyć, że tekst na ilustracjach również został przetłumaczony, za co należy się ogromny szacunek. Niby detal, ale robi wrażenie. Na końcu książki znajdziemy kilka ilustracji na kredowym papierze. Niestety Wydawnictwo popełniło niemal karygodny błąd, a mianowicie złoty napis z przodu i boku okładki się ściera. Fizycznie niemożliwe jest, by przy czytaniu tak grubej i dużej książki nie trzymać rąk w tych miejscach zwłaszcza, gdy staramy się nie połamać grzbietu, (co mi się udało i nie jestem pewien, czy to kwestia mojej ostrożności, czy tak dobrego wydania) jest niemożliwe. Wydanie jest śliczne. O wiele bardziej podoba mi się niż wersja oryginalna, niestety cały efekt jest zepsuty przez ten jeden ścierający się napis. 
Za to, jeśli chodzi o treść nie mam żadnych zastrzeżeń.

Podsumowując „Drogę Królów” polecam ze szczerego serca. Zwłaszcza fanom fantastyki. Obawiam się, że dla osób niezaznajomionych z tym gatunkiem wejście w świat może być trochę uciążliwe. Jednak gorąco zachęcam by dać szansę Brandonowi Sandersowi, jeśli nie w „Drodze Królów” to w poprzednim cyklu autora, czyli „Z mgły zrodzony”, którego recenzja również jest na blogu. Uważam pierwszy tom z cyklu „Archiwum Burzowego Światła” za jedną z najlepszych książek fantasy, jakie przeczytałem. Jestem zachwycony światem przedstawionym i niemal z wypiekami na twarzy czekam, aż przyjedzie do mnie drugi tom.

E.
  

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com