Myśleliście czasem, co by było gdyby na świecie istniała magia oraz czarodzieje, a Wam przyszłoby się męczyć z umarłymi duszami? Zapewne nie, bo i po co wysilać umysły jak codzienna praca robi to wystarczająco. Ida Brzezińska nie miała takiej możliwości.
Wiedziałam, że „Szamanka od umarlaków” jest książką, która kiedyś należała do wydawnictwa Fabryka Słów. Było to jednak dawno i nieprawda.
Wydawnictwo Uroboros wydało reedycję tej pozycji, z rzucającą się w oczy okładką, która zaciekawia i zachwyca jednocześnie.
Jaka jest jednak sama pozycja?
Jak zdążyliście zauważyć, nie miałam wcześniej okazji czytać tej książki i dopiero teraz udało mi się po nią sięgnąć. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, bo opis z tyłu mimo, że coś mówił to jednak nie pokazywał całości historii. Wiadomo, jak to opis.
Zaczytałam się, zatem tak po prostu bez oczekiwań i muszę przyznać, że wyszło dziwnie.
„-
Niczego nie potrafię, niczego nie wiem. Medium ze mnie żadne, szamanka
beznadziejna, teraz podobno jestem współpracownikiem wydziału, ale nie mam
pojęcia, z czym to się je, i słowo daję, czuję się jak Neo świeżo odłączony od
Matrixa.”
Ida Brzezińska jest córką pary czarodziejów. Ludzi, którzy pragną, aby jedyna córka poszła w ich ślady oraz dostała się do Rady, w której aktualnie jest jej ojciec. Dziewczyna zamiast magii, woli studia i normalne życie, bez wrażeń. Dlatego cały czas udaje przed rodzicami, że jest niemagiczna i nie widzi dookoła siebie dziwnych zdarzeń. Rodzice starali się wywołać jej moc, jednak ona opierała się uparcie ich sztuczkom. Dostała się na studia, daleko od domu i planuje rozpocząć życie zwykłego człowieka. Tutaj dodam od siebie, że widząc zdanie „Z Gdyni do Wrocławia na studia” wy buchnęłam śmiechem z racji, iż pokonałam dokładnie odwrotną trasę za wykształceniem. To tak na marginesie, przejdźmy dalej do książki. Dziewczyna udaje się do Wrocławia, ale do akademika, a nie jak było z góry założone do ciotki. Tam ma przygody nie z tej ziemi i wraz ze spotkaniem ciotki w lustrze stwierdza, że jednak pojedzie do rodziny.
Ciotka okazuje się być starszą kobietą, która mówi do niej bezosobowo i jest zrzędliwa, ale mimo złego pierwszego wrażenia Ida się nie poddaje.
Wtedy też, wychodzi na jaw, że ciotka jest…. duchem.
Ida nieświadoma tego faktu, rozmawia z Teklą jak z żywym człowiekiem, a jej tajemnica właśnie się ujawnia.
Dziewczyna jest medium.
Szamanką od umarlaków.
„Medium
ma w życiu przerąbane.
Medium, które nie chce być medium, ma przerąbane na dwójnasób.”
Studia, które rozpoczęła są niczym w porównaniu z tym, czego musi się nauczyć od ciotki, zanim ta odejdzie.
Zaś życie, które sobie wybrała oraz cała normalność, której tak pragnęła ulegają zniszczeniu.
Całkowitemu.
Szczególnie, że dziewczyna ma Pecha, który nie chce dać jej spokoju.
Jak zaczynałam tę książkę, to byłam pełna ekscytacji. Zawsze lubię zaczynać nowe pozycje nie wiedząc, co sobą reprezentują. Tak było też i tutaj. Przez połowę „Szamanki od umarlaków” czytało mi się ją szybko i przyjemnie. W sumie to „połknęłam” pierwszą część lektury. Potem zaczęły się schody. Szczerze, to nie wiem dlaczego, ale nagle zaczęła mi się dłużyć. Czytałam dalej, bo byłam ciekawa końcówki, jednak było to tylko czytanie.
Dopiero na końcu, akcja ponownie ruszyła z kopyta i wciągnęłam się już do ostatniej strony.
Nie ma się co dziwić spowolnienia tempa lektury, bo przecież każda książka ma wzloty i upadki w swojej fabule. Nie twierdzę, że ta pozycja jest nudna, bo nie jest, ale wydaje mi się, że najlepiej czytać ją z jakąś inną książką, aby w razie odczuwania niechęci do niej, przeczytać kilka rozdziałów innej. Myślę, że to dobry sposób na tę lekturę, aczkolwiek sama go nie praktykowałam podczas czytania.
„Szamanka
od umarlaków, jak sama nazwa wskazuje, zajmuje się umarlakami. Podtrzymywanie
na duchu rodziny człowieka, którego zgon przewidziała, nie wchodzi w zakres jej
obowiązków.”
Ida jest ciekawie wykreowaną postacią. Podobała mi się od pierwszych stron książki. Jest inteligentna, sympatyczna, a co najlepsze – jej riposty są bezcenne. Dialogi prowadzone w tej pozycji wywołują lekki uśmiech na twarzy Czytającego, albo nawet czysty śmiech. Niebanalna historia, która wciąga i sprawia, że chce się wiedzieć więcej i więcej, a dodatkowo jej usytuowanie w Polsce daje jej tajemniczy klimat, bo w sumie fantastyka dzieje się w wymyślonych krainach i mało jest pozycji, których fabuły są w prawdziwych, istniejących miastach.
„Szamanka od umarlaków” jest książką, która oczaruje Was pomysłem na fabułę, wyrysowaniem postaci oraz rozbawi dialogami. Czyta się ją naprawdę szybko i przyjemnie, a to że mnie w pewnym momencie zaczęła nudzić, może być spowodowane tym, że lubię jak ciągle coś się dzieje. Czytałam tę pozycję na plaży i już teraz mogę Wam oznajmić, że jest to idealna lektura do wygrzewania kości w cieple Słońca. Cienka, napisana miękkim drukiem ( nie wiem, czy wiecie o czym pisze, może kiedyś zrobię jakiś wpis o literkach. Uwierzcie mi, druk naprawdę wiele tu robi) i robiąca dobre wrażenie. Ciekawa jestem, czy Martyna Raduchowska utrzymała poziom przy pisaniu drugiego tomu i z chęcią się o tym przekonam, jak już wydawnictwo Uroboros wyda dalsze przygody młodej Szamanki.
Dziękuję za egzemplarz do recenzji wydawnictwu: