Zapowiadając
w poście niżej najnowszą książkę Vi Keeland „MMA: Walka” oznajmiłam, że sięgam
po nią od razu. Właśnie dziś skończyłam. Czy Nico Hunter skradł moje serce?
Tak
wiem, kolejny erotyk, choć miałam już ich nie czytać, ale wiecie jak to jest,
zaczniesz to nie możesz przestać, szczególnie kiedy na horyzoncie pojawia się
wytatuowane ciacho z mięśniami jak stal i w dodatku walczy w klatce. To tak po
krótce o Nicu.
Vi Keeland zadebiutowała na naszym rynku „Graczem”,który podbił swoją
normalnością serca kobiet. Teraz oferuje nam, jeszcze bardziej gorącego
mężczyznę, który sprawi, że nie będziemy zdolne opuścić go, aż do końca historii.
Elle jest prawniczką. Dziewczyną, która ma okropny nawyk spózniania się
wszędzie. Jest zatrudniona w małej firmie, jej życie w miarę się układa, ma
nawet przyjaciela ze studiów Williama, który ciągle oczekuje czegoś więcej,
lecz ona sama w sobie czuje, że to nie to czego oczekuje od swojego losu.
Pewnego dnia z Willem do Sali konferencyjnej wchodzi niezpozorny, choć wyglądający
jak dąb facet. Jest nim właśnie Nicolas Hunter, który osobiście woli jak woła
się na niego Nico. Przyjaciel Elle przedstawia sytuację w jakiej znalazł się
jego klient i prosi, aby mu pomogła.
Ta oczywiście się zgadza. Może nie tyle co dla pracy, co dla samego Huntera.
Okazuje się jednak, że nasz „łowca” upolował już sobie ofiarę.
Tutaj zaczyna się przygoda statecznej pani prawnik i łozbuzerskiego zawodnika
MMA.
Vi Keeland ma to do siebie, że potrafi napisać książkę, która przedstawia
sportowca, nie jako osobę z rozbuchanym ego, której pieniądze przesypują się
między palcami, ale jako normalnego, dobrego człowieka, który też ma swoje
demony w życiu.
Nico mimo, że jest człowiekiem sukcesu, ma coś co spowodowało w jego życiu
osunięcie się w ciemność. Na szczęście okazuje się, że Elle też chciałaby
zapomnieć o przeszłości, która ściga ją prawie każdej nocy w koszmarach.
Z tego tez powodu, rozumie Huntera bez słów.
„MMA: Walka” to pierwsza część z serii „MMA Fighter”. Dużym plusem dla mojego
ulubionego wydawnictwa jest to, że okładki na szczęście zostały prawie
oryginalne. Już przy „Manwhore” zostało to uskutecznione i dzięki temu, już
teraz wiem, że obie serie będą się pieknie prezentować grzbietami na półkach.
Jest to lekka i przyjemna książka, opowiadająca o brutalnej, ale jednocześnie
ciepłej historii dwóch zniszczonych przez życie dusz, które los połączył ze
sobą, aby stały się dla siebie wsparciem.
Przy lampce wina, w ciszy i spokoju zdecydowanie warto oddać się tej pozycji.
„ –To dlaczego nie użyjesz swojego uroku, jak
zawsze to robiłeś?
- Bo na tę kobietę trzeba zasłużyć.”