Heh.
Poważnie zaczynam wątpić, czy polubię się z tą serią od wydawnictwa MAG. To już moja ósma pozycja z „Serii horrorów bez nazwy” i kolejny raz jestem zmęczona lekturą. Aczkolwiek tutaj książka nie trafiła w moje gusta z zupełnie innego powodu, niż normalnie.
Odkąd H.P. Lovecraft zaprosił kolegów, takich jak Frank Belknap Long i Robert Bloch (między innymi),żeby przyłączyli się do tworzenia "Mitologii Cthulhu" (pod wymyśloną przez niego mniej znaną nazwą "Yog-Sothery),dziesiątki autorów z różnym skutkiem próbowało swoich sił w tkaniu tego ogromnego gobelinu. Niektórzy, jak wówczas nastoletni Ramsey Campbell, wykorzystał fikcyjne uniwersum jako punkt wyjścia do własnej kariery i znalazł przy tym swój własny pisarski styl. Inni, jak Stephen King i Neil Gaiman, zrobili to samo w szczycie swoich karier, składając hołd autorowi, który był dla nich tak wielką inspiracją. Ale nikt, absolutnie nikt, nie ma tak błyskotliwego i oryginalnego wkładu w mitologię Cthulhu jak Caitlin R. Kiernan.
Do tego nadzwyczajnego zbioru autorka wybrała ponad dwadzieścia swoich lovecraftowskich opowiadań, poczynając od "Valentii" z 2000 roku po nowszą klasyczną "Górę", ponadto pełny cykl Dandridge, a także nowe opowiadanie "M jak Mars". Krótko mówiąc, jest to fundamentalne dzieło zarówno dla fanów Kiernan, jak i miłośników świata Cthulhu.*
„Domy na dnie morza” to jedno z wielu opowiadań, jakie mamy w tym tomie. Wszystkie z nich w większym, lub mniejszym stopniu nawiązują do twórczości H.P Lovecrafta. Opowiadania w tej lekturze są wyjątkowo nierówne, a powracający wątek głównej bohaterki, która jest homoseksulana jest tutaj... z grzeczności? Nic nie wprowadza do fabuły historii.
Osobiście czytałam może ze dwie książki Lovecrafta, a tutaj od pierwszej strony byłam zmęczona stylem autorki. Można się w tym chaosie zgubić. Mało tego, nie uważam się za jakiegoś wielkiego fana Lovecrafta, dlatego też „Domy na dnie morza” nie zdobyły mojego zachwytu. W zasadzie... to nie zdobyły niczego.
Z „Serii horrorów bez nazwy” zostało mi sześć książek. Czyli aż sześć nadziei na to, że jednak będzie jakaś, która sprawi, że naprawdę oszaleje z zachwytu. Po cichu liczę na „Drood” od Simmonsa, ale to się dopiero okaże.
„Domy na dnie morza” to lektura, która znajdzie swoich fanów, szczególnie tych lubiących Lovecrafta. Będąc czytelnikiem zupełnie innych autorów, byłam zmęczona czytaniem, a skończenie tej książki dało mi satysfakcję, że to w końcu koniec. I tyle.
*opis ze strony wydawcy