Hm..
Książek T.L. Swan trochę w swoim życiu przeczytałam, dlatego sięgając po „Gym Junkie” myślałam, że dostanę kolejny hit. Nawet nie macie pojęcia, jakie było moje zdziwienie, kiedy hitu nie otrzymałam.
Tully Pocket o mężczyznach nie wie w zasadzie nic. Od 15 roku życia ma chłopaka, który w końcu odważył się poprosić ją o rękę. Dziewczyna jednak kompletnie nie wie, co mu odpowiedzieć. Z jednej strony jej chłopak jest idealny, kochający i o takim, jak on mogłaby marzyć każda kobieta. Z drugiej strony Tully nie jest gotowa, aby zostać jego żoną i już nigdy nie spróbować życia.
Niedoszła narzeczona obiecuje mężczyźnie, że jeżeli pozwoli jej na dwanaście miesięcy przerwy, aby mogła się wybawić, później zostanie żoną idealną.
Tymczasem jest też facet z siłowni Brock Marx. Seksowny, władczy i niesamowicie gorący. Tully spotyka się z nim na siłowni, aby następnie spędzać z nim więcej czasu w pracy. Czy Pocket tego chce, czy nie, Brock sprawia, że dziewczyna nie może przestać o nim myśleć.
Czas leci, Tully musi się sprężać w swoich planach, Marx wcale jej tego nie ułatwia.
„Gym Junkie” to pozycja, w której dzieje się o wiele za dużo, niż powinno. Przez co, historia wcale nie jest ciekawa, a męcząca. W dodatku, autorka umieściła tu bardzo dużo triggerów, które przytłaczają swoją ilością, a momentami czułam się nawet zdegustowana i zniesmaczona tą opowieścią. Jestem zaskoczona, że „Gym Junkie” wyszło spod pióra autorki świetnych „Braci Miles”, ponieważ, gdybym nie wiedziała, kto tę pozycję napisał, obstawiałabym jakiegoś debiutanta.
Serio.
W zasadzie w „Gym Junkie” nic nie wyszło. Główna bohaterka to postać szara, nie wyróżniająca się niczym. W zasadzie ten seksowny Brock wcale nie jest lepszy. Rozchwiany emocjonalnie macho, który lubi spędzać czas nago w łóżku z inną kobietą. Obojętnie jaką. Ważne żeby też była naga. Nic się tu nie klei. Nawet romans między bohaterami, czy między jakże idealną parą Tully i jej chłopak/narzeczony.
Nie lubię pisać źle o książkach autorek, które lubię. Ale T.L. Swan przyzwyczaiła nas do zupełnie innych historii. Pełnych pikantnych, soczystych opisów. Pełnych problemów, które mają sens. A przede wszystkim pełnych bohaterów, którzy w jakiś sposób sprawiają, że chce się o nich czytać i razem z nim wędrować przez ich historię. Tutaj, w „Gym Junkie” nie ma ani jednej z tych rzeczy. Ta książka jest bardzo słaba. Tak bardzo, że jest to aż smutne. I tak, mi też jest smutno, że zawiodłam się na Swan. Mam nadzieję, że następna jej pozycja, która wyda wydawnictwo Niezwykłe po raz kolejny skradnie mi serce i obudzi zachwyt. „Gym Junkie” nie polecam, ale „Braci Miles”, jak najbardziej.