„Mój szef” - Melissa Darwood



Masochista vol.2 

Choć „Mój Szef” przewijał się w mediach społecznościowych, nie miałam zamiaru po niego sięgać, bo przecież wiecie, jaki mam stosunek do twórczości polskich autorów. Jednak przez aferę, jaką autorka rozpętała na instagramie po negatywnej recenzji niekulturalnie.pl, która całkiem szczerze, a przede wszystkim uczciwie napisała, że książka ta jest beznadziejna, stwierdziłam „sprawdzam to!”. 
„Mój szef” wjechał na Legimi i... nie wiem czy kiedykolwiek czułam większy niesmak, jak podczas lektury tej książki. 

Maria zaczyna pracę w nowej korporacji. Dziewczyna po długiej i wymagającej rekrutacji otrzymuje stanowisko specjalisty ds. finansów. Kiedy kobieta pojawia się w nowym miejscu zatrudnienia, zostaje rzucona na „głęboką wodę” i od razu musi objąć obowiązki, które na nią czekały. Już w pierwszy dzień pracy Marii okazuje się, że szef kobiety jest aroganckim dupkiem, który ma o sobie bardzo wysokie mniemanie. Maria musi nie tylko walczyć z pracą, za którą nie przepada, ale która daje jej się utrzymać, ale też z szefem, który postanawia zrobić z niej swoją osobistą wycieraczkę. 

Boże... zabijcie mnie. 
Książka w pierwszych słowach opisu mówi o ciętych ripostach, skrywanym pożądaniu i namiętnym seksie. 
Chciałam się zapytać, gdzie to wszystko jest, bo na pewno nie w „Moim Szefie”. 
Ta pozycja to marna namiastka romansu biurowego. 

Słuchając książki na Legimi, momentami musiałam kierować się do ebooka, aby zobaczyć, czy ja, aby na pewno dobrze słyszę to, co czyta lektorka (która jest największym i jedynym plusem książki). 

Przytoczę Wam „kwiatki”, które skrupulatnie sobie wypisałam:

„ma exelowy ARG# na twarzy” - i może jeszcze kolumny ABCD w oczach? 

„Moja pochwa jest rozciągliwa jak struna lutni. Można na niej wygrywać 5 symfonie Beethovena” - szczerze? Nuklearna sperma w „Piorunie” była śmieszniejsza. To zdanie jest po prostu żałosne i niesmaczne. 

„Wacuś byłby ubrany w wymiotny kubraczek!” - z tym, jak i z kolejnym cytatem wiąże się historia z książki. Bohaterka „Mojego szefa” jest lodziarą. Dziewczyna w piętnastu rozdziałach, robi facetom dobrze z sześć – siedem razy? Podczas jednego takiego spotkania na kolanach, zajmując się swoim ówczesnym chłopakiem rozmyśla o jego wacku, uważając go za odrażającego, śmierdzącego i wybitnie małego. 

Do czego zmierzam? Dziewczyna robi dobrze swojemu chłopakowi, obrażając go w myślach. Gdzie tu sens? Gdzie logika? Po co lasce akurat ten konkretny facet, skoro uważa że nie potrafi on ją zaspokoić w łóżku, a jego penis jest mały i śmierdzący? Tego kwiatu jest półświatu! Niech poszuka sobie większego, który ją zadowoli zamiast płakać, jaki to ten jest zły. 

A skoro już jesteśmy przy tej sytuacji wyżej, to dorzucę Wam jeszcze jeden cytat: „Ostatnia Mineta w wykonaniu Karola była przyjemna, jak zapalenie cewki moczowej.” - szacunek do partnera w związku? Nie stwierdzono. 

„facet ma 40 na karku, pewnie zaraz zacznie pachnieć zniczem” - nie zamierzam tu pisać, co pomyślałam, kiedy przeczytałam to zdanie. Cóż, pamiętajcie, że jak macie czterdziestkę to możecie kopać sobie grób. 

„Chyba już wolę kopać rowy, niż lizać je przełożonym w pracy” - ten fragment uważam za obrazę dla osób, które pracują fizycznie. Może według Was wyolbrzymiam, ale jestem bardzo ciekawa ile by Maria wytrzymała w prawdziwym życiu, kiedy przyszłoby jej naprawiać pękniętą rurę w zimie na mrozie. Na szczęście bohaterka jest wymyślona, więc może dalej popijać kawkę przy biurku i udawać, jak to bardzo jest zapracowana. 

W „Moim Szefie” nie ma ram czasowych. Skaczemy po porach roku, jak króliki, a niektóre wydarzenia są pominięte, albo wspominane jest o nich „x” stron później, kiedy jest już to całkowicie bez sensu. 
Maria w pewnym momencie stwierdza „dni stają się coraz dłuższe”, po czym trzy rozdziały dalej jest Wigilia. No szit, strzeliło jak z bicza! Przecież, kiedy jest WIGILIA to mamy astronomiczną zimę, a dni są krótsze od nocy. Gdzie w tej książce było lato? Jesień? Cokolwiek?

Karol to największy przegrany w całej książce. Główna bohaterka co chwilę o nim zapomina i przypomina sobie tylko, kiedy ma jakiś interes. Po czym nagle Jan wchodzi na pierwsze miejsce miłości Marii i BUM! Karol znika w tajemniczych okolicznościach. Doooopiero gdzieś tam hen daleko na końcu po trzech czy czterech stosunkach z Janem okazuje się, że Karol to już dawno przeszłość. Szkoda, że kiedy bohaterka mówi o swoim najlepszym przyjacielu wibratorze i uprawia seks z Janem dalej myślimy, że jest z Karolem. 

Maria przechodzi PIĘCIOSTOPNIOWĄ rekrutację, aby dostać stanowisko do spraw finansów, a:
po pierwsze: kiedy pojawia się w pracy jest wielce oburzona, że nikt jej nie wprowadza. (no przecież potrafi liczyć miliony w głowie i zna arkusze kalkulacyjne to w czym tu problem?)
po drugie: poznaje szefa wielkiej korporacji w pierwszy dzień ( wcale nie jest nową pracownicą, podrzędnym szarakiem w korpo)
po trzecie: stara się o stanowisko ds. finansów, a zostaje asystentką szefa 
po czwarte: ledwo dostała nową robotę, a widząc fotel na olx, chce od razu zrywać się podczas godzin pracy, aby go odebrać ( i to ma być odpowiedzialna osoba, która podjęła nową pracę?)
po piąte: emotikony w mejlach do nowego szefa to zwykły brak życiowego ogarnięcia u bohaterki. 

„Mój szef” to nieporadnie wprowadzane na siłę przekleństwa, które powodują, że bohaterka została przeze mnie odebrana, jak szczeniak z roszczeniową postawą. Brak jakichkolwiek ram czasowych powoduje, że nie miałam zielonego pojęcia, czy w końcu jest lato czy zima. Zachowanie Marii samo sobie przeczy, podobnie jak fabuła tej pozycji. 
Ta książka to pozycja, którą stawiam obok „Cassiano Bossa” na podium gniotów tego roku. 
I zasadniczo ominęłabym tę pozycję, ale dzięki autorce, która postanowiła nazwać niektórych blogerów „błaznami” stwierdziłam, że nie odpuszczę i przekonam się, czy rzeczywiście te szczere oceny odpowiadają tej pozycji. Cóż, odpowiadają.

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com