Myśleliście kiedyś o karierze szpiega?
Przyznam szczerze, że sięgnięcie po „Ulicę szpiegów” jest moim pierwszym spotkaniem z Mickiem Herronem, choć słynną książkę „Kulawe konie” widziałam w reklamach na portalach internetowych wiele razy. Oczywiście, jak przystało na mnie, nie mogłam zacząć od pierwszego tomu, tylko od czwartego. Jak wyszło to spotkanie?
Gdy szpiedzy tracą rozum, bądź po prostu starzeją się powinni odejść na emeryturę, prawda? Prawda. Ale przecież niemożliwe jest, aby służby specjalnie prowadziły dom spokojnej starości dla tych, którzy wiedzą zbyt wiele i są niewygodni, gdyż zapominają, że ich wiedza jest ściśle tajna. A może jest ktoś, kto zajmuje się emerytowanymi i niedołężnymi pracownikami kontrwywiadu?
River, wnuk Davida Cartwrighta, tajnego agenta za czasów zimnej wojny, właśnie zadaje sobie takie pytania. Dziadek chłopaka zasłużył sobie na miano legendy kontrwywiadu, a teraz zaczyna zapominać o zakładaniu spodni, a co gorsza cierpi na paranoje prześladowczą. Problem w tym, że River Cartwright, idąc za przykładem dziadka, jako agent ze Slough House ma teraz inne zmartwienia. W zatłoczonym centrum handlowym doszło do eksplozji, a śmierć poniosło czterdzieści osób. Do głównego zadania Kulawych koni należy znaleźć winowajcę i jego motyw, zanim cały zamach przerodzi się w prawdziwy kryzys.
Tak, jak pisałam na początku, nie miałam okazji czytać pierwszych części tej serii, dlatego odniosę się tylko do tej jednej książki. Sięgając po „Ulicę szpiegów” nie miałam żadnych oczekiwań. Chciałam dostać ciekawy kryminał szpiegowski. Niestety książka Micka Herrona nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. W sumie przeczytałam ją, żeby przeczytać i nic więcej.
Nie zgrałam się z bohaterami tej pozycji, nie poczułam współczucia dla przepracowanego Rivera, który na głowie ma nie tylko eksplozję, ale też i dziadka. W sumie to nadal nie rozumiem fenomenu tego autora i rozgłosu, jaki otrzymał pierwszy tom. Z tego miejsca śmiało mogę napisać, że nie będę nadrabiać poprzednich części, a tym bardziej nie zamierzam kontynuować tego cyklu, który ma osiem tomów.
„Ulica szpiegów” przedstawia zupełnie osobną historię, choć bohaterowie i ich wątki nadal w jakimś stopniu są kontynuowane w czwartym tomie. Nie czułam się zgubiona, podczas czytania tej książki, ale też nie poczułam się zaciekawiona, aby sięgnąć po więcej Herrona. W sumie, to nie poczułam niczego. Nie jestem przekonana ani do pióra autora, ani do tego, jaki świat czy bohaterów tworzy. Nie polubiliśmy się z Mickiem Herronem, ale nie oznacza to, że Wy także będziecie mieć takie zdanie. Myślę, że warto spróbować samemu i ocenić ten cykl osobiście.