Magia zwierząt.
Choć „Zaklinacz koni” nie jest pozycją nową i zapewne wielu z Was nie tylko czytało, ale przede wszystkim widziało film o tym tytule, ja wcześniej nie miałam okazji sięgnąć po tę historię. Dopiero teraz, gdy wydawnictwo Zysk i s-ka postanowiło wznowić wydanie tego tytułu, w końcu miałam okazję przeczytać tę słynną i kochaną przez wielu powieść.
Nic nie zwiastowało katastrofy. W pewien spokojny, śnieżny poranek dziewczynka i jej koń wpadają pod koła ciężarówki. Zarówno Grace, jak i Pielgrzym uchodzą z życiem, ale psychicznie oboje się zmieniają. Wypadek ma ogromny wpływ na ich dalsze życie. Matka Grace, Annie, nie zgadza się uśpienie straszliwie poranionego wierzchowca. Kobieta ma wrażenie, że wraz z odejściem Pielgrzyma, w jej córce umrze fragment serca. Annie przejeżdża pół Ameryki w poszukiwaniu zaklinacza – człowieka, który potrafi oddziaływać na psychikę koni. Tom Booker jest kowbojem z Montany, który potrafi rozmawiać z końmi. Można go uznać za końskiego psychoterapeutę, ale to nie koniec jego umiejętności. Mężczyzna uspokaja nie tylko zwierzęta, ale też i ludzi. Osoby, które spotkały Bookera ulegają wewnętrznej przemianie, która na zawsze zmienia ich życie.
„Zaklinacz koni” to jedna z tych pozycji, które albo się spodobają, albo nie. A to można stwierdzić po pierwszych paru rozdziałach. Przyznam szczerze, że sama jestem gdzieś w środku. Nie uważam tej książki za złą, ale też nie jest ona dla mnie pozycją bestsellerową.
Szybko poznajemy całą historię, która na początku budzi ciekawość. Na początku to dobre słowa, ponieważ równie szybko straciłam nią zainteresowanie. Jest to dość mocno przewidywalna opowieść. Niewątpliwie jest to książka, która wielu porwie. Czytelnicy lubiący powieści delikatne, pełne miłości, emocji i przygód znajdą tutaj wszystko w idealnych proporcjach. Niemniej jednak dla mnie „Zaklinacz koni” jest mocno przegadany, a jestem ostatnią osobą, która lubi „pitu pitu” w książkach.
Posunę się jeszcze dalej i dodam, że „Zaklinacz koni” na pewno trafi do czytelniczek Nicholasa Sparksa. Autorzy mają podobny styl pisania, choć osobiście uważam pióro Sparksa za lepsze. Zakończenie opowieści Pielgrzyma jest dość oklepane i tanie. Nie jest niczym odkrywczym, ponieważ od dłuższego czasu domyślamy się, jaki będzie koniec.
Od „Zaklinacza koni” oczekiwałam czegoś zupełnie innego, niż otrzymałam. Marzyła mi się historia o przyjaźni konia i człowieka, o wzajemnym szacunku i wsparciu. Niestety, Pielgrzym był jedynie tłem do całej powieści, w zasadzie to nawet tłem potraktowanym mocno po macoszemu. Jest to dobra książka z wątkiem miłosnym, ale na pewno nie dla wszystkich. Jeżeli nie przepadacie za spokojnymi pozycjami, w których każda akcja nadal jest bardzo delikatna to „Zaklinacz koni” jest jest książka dla Was. Osobiście stwierdzam, że ta lektura jest mi wyjątkowo obojętna. Przeczytałam z ciekawości, ale wracać nie zamierzam.