Cóż to była za dziwna książka.
Po „Sanctuary” sięgnęłam (skupcie się teraz), ponieważ zaciekawił mnie opis tej pozycji. Byłam ciekawa pełnej historii, jaka zostanie przedstawiona w tej oprawie. Kiedy „Sanctuary” przyszło do mnie, nieco się zdziwiłam, bo książka ma około pięciuset stron. Kryminał połączony z thrillerem, a to wszystko okraszone magią? Czy to może mieć sens i kleić się do siebie? Zobaczymy.
Podczas imprezy ginie licealista Daniel Whitman, który jest powszechnie lubianym głównym rozgrywającym w miejscowej drużynie. Choć wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek w małej społeczności, gdzie każdy zna każdego, wszyscy wiedzą, że była dziewczyna Daniela – Harper Fenn, również będąca na imprezie feralnego wieczoru, jest córką wiedźmy. Całe miasteczko szybko zaczyna łączyć fakty i nagle to matka Harper winna zostaje wszystkim możliwym nieszczęściom, jakie spotkały mieszkańców Sanctuary. Czy śmierć Daniela rzeczywiście była nieszczęśliwym wypadkiem, czy może zemstą za czyny chłopaka, o których mało kto wiedział? Plotki i domysły szybko zaczynają przekształcać się w poważne oskarżenia, a miasteczko zaczyna ogarniać paranoja, doprowadzająca do polowania na czarownice.
Choć „Sanctuary” zaczyna się z przytupem, całość akcji rozwija się dość wolno. Razem z detektyw, która została w tę sprawę wprowadzona rozmawiamy z mieszkańcami miasteczka, dzieciakami które były na imprezie i szukamy ostatecznego winnego. Choć wiele razy wszystkie puzzle zaczynają wpadać na miejsce, tak naprawdę nic z tego nie oznacza wielkiego finału. Jesteśmy po prostu wodzeni za nos przez większość książki. Dopiero w okolicach 3/4 lektury zaczynamy domyślać się, kto tak naprawdę jest winny śmierci Daniela Whitmana, a przede wszystkim motywu, który sprawił, że sławny w Sanctuary licealista zginął.
Historia, którą opowiada „Sanctuary” jest wielogatunkowa. Mamy tutaj kryminał, thriller, a wszystko to w każdym momencie pokryte jest nutką fantastyki, która objawia się magią. Magią, której oficjalnie nie ma, ale podświadomie mamy wrażenie, że jednak czarownice naprawdę istnieją. V.V. James świetnie działa na podświadomość, która szybko reaguje na tę opowieść i sama zaczyna sobie dopowiadać różne, w moim wypadku dziwne rzeczy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że jestem w Sanctuary i, że Sarah naprawdę jest wiedźmą, która pomagała mieszkańcom miasta, a ci postanowili ją pogrążyć. „Sanctuary” pokazuje też, że małe miasta wcale nie są tak przyjazne, jak wszyscy myślą. Kiedy jest dobrze, to jest, ale kiedy zaczyna się psuć, to psuje się na całego.
„Sanctuary” to pozycja, która zaskoczyła mnie swoją niecodzienną fabułą. Jest to książka, której nie da się zamknąć w jednym gatunku. Do tego, napisana jest w taki sposób, że w pewnym momencie mamy wrażenie, że sami znajdujemy się w środku śledztwa w świecie, gdzie wiedźmy żyją i zastanawiamy się, czy magia brała udział w tajemniczej śmierci Daniela Whitmana. Nie ukrywam, że historia napisana przez V.V. James bardzo mi się spodobała i z chęcią sięgnęłabym po inną książkę autorki.