No ciężko.
Jak wiecie, nie jestem fanką Vi Keeland, ponieważ każda jej książka jest dla mnie napisana na jedno kopyto. I tak, zgodzę się, że cała masa autorek pisze na jedno kopyto, ale u Keeland drażni mnie to wyjątkowo, ponieważ większość jej książek nie ma polotu. „To co za nami” to pozycja napisana w duecie z Dylan Scott, która według internetu jest autorką jednej książki. Właśnie tej.
„To co za nami” zapowiadało się na całkiem ciekawą młodzieżową pozycję, a okazało się... nieporozumieniem.
Zack od dziecka wiedział, jak potoczy się jego przyszłość. W myślach, wyobrażał sobie swoją najlepszą przyjaciółkę Emily w ich wspólnym domu i życiu razem. Los nie był jednak dla niego tak łaskawy i pewnego dnia wszystkie plany Zacka legły w gruzach.
Nikki od początku nie miała łatwego życia. Matka, cierpiąca na chorobę dwubiegunową dawała jej w kość zmianami swojego zachowania. Dziewczyna jednak nie przewidziała, że po śmierci rodzicielki jej życie może być jeszcze gorsze. Skrywane przez lata sekrety zaczynają wychodzić na światło dzienne, a Nikki postanawia wyjechać do Kalifornii, aby dowiedzieć się prawdy raz, a porządnie.
Ta dwójka zostaje połączona ze sobą w sposób, którego żadne z nich nigdy by nie podejrzewało. Pytanie tylko, czy będą potrafili przetrwać prawdę, którą przyjdzie im odkryć?
Zacznę może od początku. Sięgnęłam po ten duet, ponieważ byłam ciekawa, czy ta książka będzie lepsza, niż te pisane przez Keeland solo. Niestety, okazała się jeszcze gorsza. „To co za nami” można określić jednym słowem: nuda.
Nuda straszna.
Nic tu się nie dzieje, a te problemy, z jakimi spotykają się nasi bohaterowie są pisane na siłę.
Aby coś się działo. Chociaż tak naprawdę nic się nie dzieje.
Lubię książki spokojne, ale nie do tego stopnia, że ziewam co stronę i co chwilę patrzę ile do końca, bo jestem zwyczajnie zmęczoną historią. I tak, wiem że mogłam po prostu zrobić DNF i zamknąć temat tej lektury, ale chciałam zobaczyć, czy może pod koniec będzie choć odrobinę lepiej.
Nie było.
Zack i Nikki są bardzo płytcy, a po parunastu stronach wiemy już, jak nasi bohaterowie się spotkają. I nie, nie jest to jeszcze opisane, po prostu jesteśmy w stanie się tego domyślić. W zasadzie... to można całą tę książkę domyślić, bez czytania. Nie ma tu żadnego elementu zaskoczenia, ani tajemnicy. Ponadto „To co za nami” jest tak przegadane, że gdyby uciąć ze sto stron bezsensownych dialogów, które nic nie wnoszą, moje katusze podczas czytania byłyby o wiele krótsze.
„To co za nami” to pierwsza najsłabsza książka, jaką miałam okazję czytać w tym roku. Historia Zacka i Nikki to przysłowiowe „flaki z olejem”, które nudzą od drugiego rozdziału. I to chyba była moja ostatnia książka od Keeland, jaką przeczytałam. Jest tyle lepszych autorów na rynku czytelniczym, że szkoda mi czasu na takie słabe pozycje. Wiem, że autorka ma wiele fanek w naszym kraju, dlatego oczywiście polecam Wam przeczytać samemu tę historię i przekonać się osobiście, czy warto, czy też nie.