No nie bardzo.
Nowe wydanie „Lichwiarza” autorstwa Tomasza Bartosiewicza to pozycja, która kiedyś przeszła bez echa. Wydawnictwo Initium sięgnęło po tę książkę, aby wydać ją ponownie w nowej, rzucającej się w oczy i wzbudzającej tajemnice okładce, a ja postanowiłam po nią sięgnąć skuszona opisem i właśnie okładką. Teraz stwierdzam, że naprawdę muszę przestać sięgać po książki, tylko na podstawie okładek.
Urszula Biała miała w życiu trzy radości: męża, pracę w policji i psa. Po tragicznym wypadku, w którym straciła ukochanego, kobiet musiała przejść terapię, aby odzyskać równowagę w życiu i móc powrócić do czynnej służby, która miała przynieść jej zajęcie i ukojenie. Przydzielona jej sprawa, wygląda jak zbieg niefortunnych okoliczności, w których to życie straciła młoda dziewczyna. Wszyscy podejrzewają, że biegała nocą po lesie i ześlizgnęła się ze zbocza prosto na ogrodzenie z drutu kolczastego, jednak całą sytuację zaburza fakt, że obok został znaleziony samochód z prawie zerowym przebiegiem. Niedługo po zdarzeniu okazuje się, że denatka cierpiała na lęk przed ostrymi przedmiotami. To miała być jedna prosta sprawa, a niewyjaśnionych zabójstw zaczyna przybywać. Biała, z każdym dniem popada w coraz większą paranoję, która wpędza ją w mroczne wizje.
Czy kobieta będzie zdolna rozwiązać tę sprawę i powstrzyma Lichwiarza?
Nie pykło między nami. Zaczęłam „Lichwiarza” czytać, a po jednym rozdziale przeszłam na audiobooka i domęczyłam się do dwudziestego drugiego rozdziału. To moja druga książka w tym roku, której nie dałam rady skończyć, ale możecie mi wierzyć, naprawdę się starałam. Po prostu w pewnym momencie powiedziałam „dość”, bo i tak słuchałam „Lichwiarza”, aby dosłuchać do sensownego rozdziału, który sprawi, że ta opinia będzie miała jakiś sens.
W tej książce są ściany tekstu, który nic nie wnosi. Po pierwszym rozdziale, który przeczytałam, moje oczy zaczęły mi wypływać z oczodołów i błagały o odpoczynek. Gdyby nie Legimi i audiobook, to nie skończyłabym tej lektury tak szybko. Jak wiecie, nie trawię długich opisów, niczym w „Nad Niemnem”, a tutaj właśnie to dostałam. Książka ma około 640 stron, z czego 300 jest do usunięcia, aby ta historia miała sens i była przyjemna w odbiorze.
Jak pierwsze kilka rozdziałów mnie zainteresowało, tak każdy kolejny zaczął nudzić. Odkładałam słuchawki na bok, żeby odpocząć, bo nawet moje uszy czuły się zmęczone od tej pozycji. I jak zawsze staram się kończyć książki, po które sięgam tak tutaj zwyczajnie nie dałam rady. „Lichwiarz” wygrał ze mną bez większych problemów.
Zapytacie pewnie, czy ta książka ma jakieś plusy. Może i ma, ale dla wprawionych fanów thrillerów, którzy docenią opisy i lubią grube książki. Jak wiecie, jestem osobą, która ten gatunek czyta raczej dla rozluźnienia i musi zostać wciągnięta w ten świat od początku, wartką i dynamiczną akcją, a tutaj moim zdaniem tego zabrakło.
„Lichwiarz” od Tomasza Bartosiewicza był dla mnie przeprawą, której kompletnie się nie spodziewałam, ponieważ opis opowiadał o naprawdę ciekawej historii. Tymczasem wyszło, jak wyszło i jeżeli podobnie jak ja, jesteście rekreacyjnymi czytelnikami thrillerów to zapewne będziecie zmęczeni, podczas lektury. Niemniej jednak, jak macie chęć na tę książkę to spróbujcie i dajcie mi znać, jak Wam się podobała.