Najlepsza!
Już w opinii poprzedniego tomu pisałam, że jakie by dwie pierwsze książki nie były, to właśnie trzecia jest najlepsza z całej trylogii. „Gra Matteo” to ostatnia część „Slow Burn”, która zamyka cały cykl w pięknym stylu.
Kimber DiSanto w jedną sekundę stało się ruiną. Najpierw narzeczony porzuca ją przed ołtarzem, ośmieszając przed wszystkimi zaproszonymi. Później, kobieta dowiaduje się, że jej ojciec jest o krok od śmierci. Kimber decyduje się polecieć do Florencji, aby odwiedzić ojca i po prostu pożegnać go po raz ostatni. Szybko okazuje się, że dostać bilet na samolot wcale nie jest łatwo. Dziewczyna podczas podróży poznaje gorącego Włocha, Matteo Morettiego, który widząc DiSanto w desperacji postanawia zawrzeć z nią układ. Kimber oddając swój szkicownik, w którym posiada wszystkie najnowsze projekty nie wie, że właśnie pomogła jednemu z wziętych projektantów we Włoszech.
Mogłoby się wydawać, że po przylocie do Florencji wszystko pomału zacznie wracać do względnej normalności. Nic bardziej mylnego. Kimber dowiaduje się, że ojciec ożenił się po raz kolejny za prawdziwą mimozę, a mężczyzna, z którym zawarła układ i oddała mu swój szkicownik jest jej przybranym bratem.
I największym wrogiem.
Zdecydowanie jest to mój ulubiony tom z całej trylogii. J. T Geissinger w „Grze Matteo” nie poszła w sam humor, ale poruszyła też smutne tematy, jak śmierć bliskiej osoby i zniszczenie dotychczasowych osiągnięć w życiu. A przy okazji, zarówno Kim, jak i Matteo są bohaterami, których nie da się nie polubić.
Od pierwszego spotkania Kimber z Matteo wiemy, że ta dwójka jeszcze niejedno razem przejdzie i nie raz wymieni się argumentami. Oboje rzucają w siebie ripostami, którymi sypią jak z rękawa, ale wszystko to sprawia, że nie tylko śmiejemy się z sytuacji w jakich zostają postawieni, ale też po prostu kibicujemy im, aby w końcu zrozumieli, że są sobie po prostu pisani.
Chemia między Kimber, a Matteo rośnie z rozdziału na rozdział. W pewnym momencie jest jej już bardzo dużo i co więcej wyczuwamy ją podczas lektury, jednak nawet jeżeli chcielibyśmy, aby bohaterowie w końcu się ogarneli, autorka nie zamierza spełnić naszych życzeń i podkręca atmosferę jeszcze mocniej. A kiedy nadchodzi spełnienie... nie wiem komu lżej, nam czy bohaterom książki.
Chyba każdemu po kolei.
„Gra Matteo” to prawdziwy „Slow Burn” w tej trylogii. Tutaj pożądanie kipi z każdej strony, atmosfera jest gęsta, a bohaterowie są niczym dzikie zwierzęta, które polują na ofiarę. A kiedy dodamy do tego humor i zabawne sytuacje mamy świetnie wyważoną pozycję, która zarówno bawi, jak i zapewnia rozrywkę. Ważne jest też to, że autorka nie zmusza nas do czytania poprzednich tomów. Możecie sięgnąć po „Grę Matteo” nie znając dwóch pierwszych tomów i też będziecie wiedzieć co i jak.
Wspominałam też o cięższych tematach, które zostały poruszone w tej pozycji. Nie da się ukryć, że było parę chwil, kiedy uśmiech na twarzy przygasał. Niemniej jednak nawet te wątki sprawiły, że „Gra Matteo” to książka naprawdę dobra. J. T. Geissinger wypoziomowała ostatni tom swojej serii z inżynierską perfekcją.
Historia Kimber i Matteo to jeden z lepszych slow burn, jakie miałam okazję czytać. Szczypty pikantności dodaje atmosfera i chemia między bohaterami, a lekka posypka z humoru rozluźnia całą fabułę z wierzchu. Od pierwszego spotkania postaci czekamy na cokolwiek między nimi, ale końcem końców musimy uzbroić się w cierpliwość. I to właśnie jest w tej książce najlepsze. Przecież na zakazany owoc trzeba poczekać. A im dłużej to czekanie trwa, tym lepiej ten potem smakuje. Zdecydowanie polecam!