Powrót do przeszłości?
Czy mi się wydaję, czy przepraszamy się z romansami historycznymi, które dla wielu były książkami starszych pań? Dzięki Netflixowi, który zwrócił uwagę na serię Julii Quinn powstał serial o „Bridgertonach”, a teraz wydawnictwo Zysk kusi nas pierwszy tomem tej właśnie historii, na której podstawie został nakręcony serial.
Warto?
Daphne Bridgerton to urocza, inteligentna i nieśmiała młoda kobieta, którą czeka debiut. Niestety mężczyźni w jej otoczeniu traktują ją bardziej, jak przyjaciółkę, niż kandydatkę na żonę. Daphne oczekuje zalotników i marzy, aby choć jeden oświadczył się jej z prawdziwego uczucia, bowiem dziewczyna należy do tych, które chcą być otoczone gromadką dzieci i kochającym mężem.
Książę Hastings nie tak dawno temu wrócił do Londynu i choć wszyscy czekają na jego wybrankę, jego bliski przyjaciel Anthony wie, że Simon Basset nie zamierza się żenić. Nigdy.
Niemniej jednak, jego plany na przyszłość nie przeszkadzają, aby zaproponować Daphne układ. Układ, w którym będą udawać parę.
Simon będzie mógł wtedy odpocząć od ciągłych nalotów irytujących matek młodych dam chętnych do zamążpójścia, a Daphne być może zostanie zauważona, jak kobieta która czeka na narzeczonego.
Plan wydaje się być doskonały, jednak ani Daphne, ani Simon nie przewidzieli jednej, najważniejszej rzeczy – uczucia, które może ich połączyć naprawdę.
Zanim sięgnęłam po pierwszy tom „Bridgertonów” udało mi się oglądnąć serial i przeczytać czwartą i piątą część serii. Po lekturze pierwszego tomu stwierdziłam, że netflixowa produkcja jest prawie wierną kopią książki, aczkolwiek jak wiemy „prawie” robi różnicę. W serialu dodano kilka rzeczy, których w „Mój książę” nie ma, ale generalnie są to drobiazgi i „czasowe zapychacze”, nie mające wpływu na różnice między ekranizacją, a lekturą.
„Mój książę” to historia, która jest uroczym romansem, dziejącym się w 1813 roku, kiedy to życie młodych dam wyglądało inaczej, niż aktualnie. Daphne wraz ze swoją delikatnością i spokojem ducha jest postacią, która może się wydawać zbyt spokojna. Kiedy jednak poznamy ją bliżej i zobaczymy, że dziewczyna potrafi zauważać dużo rzeczy, które potem wie, jak wykorzystać okazuje się, że wcale nie jest aż tak grzeczna, jak ją malują (albo raczej opisują).
Jest młodą kobietą z ambicjami na rodzinę, do której została przyzwyczajona w domu rodzinnym mając siódemkę rodzeństwa.
Książę Hastings, czyli Simon Basset to mężczyzna, którego każda z debiutantek chciałaby mieć. Jest nieokrzesany, nieco niekulturalny i całkowicie oddany przysiędze, którą kiedyś złożył sobie i swojemu ojcu. Mężczyzna proponując układ Daphne, chce pomóc jej znaleźć ukochanego, przez zazdrość o swoją uwagę oraz otrzymać święty spokój w tegorocznych wyborach dziewcząt do zaślubin.
Muszę przyznać, że przez książkę płynęłam. Znajomość serialu tylko mi umiliła lekturę, a nieścisłości, jakie zauważyłam sprawiły, że książka okazała się zaskakująca i ciekawsza. Swoją drogą ciekawa jestem, jak producenci ekranizacji wymyślili drugi sezon serialu, bo Anthony jest w nim pokazany zupełnie inaczej, niż w książce.
Niezmiennie moja ulubienicą jest młodsza siostra Dapne, Elosie. To po jej tom sięgnęłam, jako pierwszy, po ukończeniu serialu, nie patrząc na kolejność całej historii rodu Bridgertonów.
Matka Daphne, Violet jest chyba najbardziej beznadziejną postacią w całej książce. Pokazywać się publicznie potrafi, tak samo jak robić dobre wrażenie, niemniej jednak, kiedy przychodzi jej do rozmów z córkami o sprawach intymnych nie potrafi się wysłowić. Nie mówię tu o rzucaniu słowami bezpośrednimi i wulgarnymi wręcz, ale jak mam być szczera to w serialu jest to nawet lepiej pokazane, niż Julia Quinn to napisała.
I na koniec drugi epilog.
Z jednej strony cieszę się, że wydawnictwo Zysk zdecydowało się na umieszczenie drugiego epilogu w tej książce. Pierwotnie były one dostępne online, na życzenie czytelników.
Z drugiej zaś, jeżeli nie chcecie dostać spojlerem w twarz to polecam poczekać do premiery czwartego tomu serii. Mam nadzieję, że wydawnictwo odnowi całą historię Bridgertonów i kolejne tomy się ukażą.
Oczywiście możecie przeczytać drugi epilog, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam. Jest w nim fragment, o który rozbija się cały czwarty tom i myślę, że szkoda psuć sobie niespodziankę.
„Mój Książę” to historia, która zabrała mnie w świat blichtru i plotek, które mogą zarówno pomóc, jak i zranić. Przeprosiłam się z romansem historycznym dzięki tej książce i nie zamierzam spocząć tylko na niej. Na pewno sięgnę po kolejne pozycje z tego gatunku i zapewne będą one autorstwa Julii Quinn, bowiem jest to autorka, która potrafi zaciekawić i przyciągnąć do swoich bohaterów i ich życia.
Za książkę do opinii dziękuję wydawnictwu Zysk i s-ka.