„Toń” - Marta Kisiel


Rzuć się w toń.


Marta Kisiel porwała mnie swoim piórem od pierwszej strony „Dożywocia”. Od teraz, staram się czytać na bieżąco książki tej autorki, ale też nadrabiam (pomału, bo pomału) zaległości, których dużo nie mam, ale jednak mam. „Toń” to pierwszy tom cyklu wrocławskiego, który długo czekał na przeczytanie bardzo długo. Z racji wolnej chwili sięgnęłam po tę pozycję i w końcu poznałam bohaterów z tej serii. 

Dżusi Stern, przyjeżdża do Wrocławia z Opola, aby oddać przysługę ciotce, która wyjechała na rejs w ramach powrotu do zdrowia i odpoczynku, dziewczyna od pierwszego dnia spotyka dziwnego mężczyznę, który przedstawia się, jako antykwariusz. Ramzes, bo tak mówi o sobie jegomość prosi Dżusi, aby wpuściła go do domu, bowiem jej ciotka zostawiła coś dla niego, w ramach podziękowań. Młoda Sternówna, nie wie, jak wygląda prawda i wpuszcza mężczyznę do środka, a ten zabiera co potrzebuje i po prostu wychodzi. Kiedy do domu wpada starsza siostra Justyny – Eleonora, szybko okazuje się, że przedmiot, który zabrał antykwariusz może kosztować życie dziewczyn, jeżeli ciotka się dowie o jego zniknięciu. 
Mimo że obie siostry Stern nie wiedzą, co znajduje się w pudełeczku, które zabrał Ramzes zaczynają poszukiwania mężczyzny i tego, co jak się okazuje ukradł. 
Ale zawartość pudełeczka nie do końca jest zwyczajna.
Tak oto zaczyna się przygoda Dżusi i Eleonory, które nieświadome prawdy o swoich rodzicach i ciotce wpadają w same jej sidła. 

Pierwsze co Wrocław, miasto które kocham całym sercem i nigdy się to nie zmieni, kupił mnie już na samym początku. W sumie to nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z czytaniem tej pozycji, ale teraz pozostał mi tylko żal, że nie zabrałam się za nią wcześniej. 

„Toń” rozwija się, patrząc na długość książki, bardzo długo. Na początku byłam zaciekawiona tą historią, potem trochę zaczęła mnie nużyć, aż autorka spuściła taką bombę, że już do samego końca siedziałam, jak na szpilkach. 
Ba! Nawet jeżeli myślałam, że nic więcej się już nie wydarzy tutaj znowu coś się działo. 

Siostry Stern to dwa różne bieguny. Dżusi jest niska, przebojowa i bozia dała jej tu i ówdzie więcej ciałka, a Eleonora to posągowa ciemnowłosa kobieta, przy okazji bardzo nieśmiała.
Połączenie ich razem to jedna wielka komedia, która nigdy się nie kończy. 
No dobra, kończy się, kiedy kończy się „Toń”, ale i El i Dżusi to takie artystki, że kibicowałam im od samego początku ich historii. 

Choć „Toń” sama w sobie nie mówi o czym będzie rozprawiać w środku, muszę przyznać, że Marta Kisiel potrafi zaskoczyć. Podróże w czasie były rzeczą, które totalnie się nie spodziewałam, a muszę dodać, że jak zawsze nie czytałam opisu z tyłu książki. W dodatku do tego dochodzą skarby i historia Dolnego Śląska, który jest mi bliski... no miód malina. Jak dla mnie miód malina. Wszystko mi się to ładnie łączyło i składało i czytanie „Toni” było czystą przyjemnością, aczkolwiek... trochę zabrakło mi Wrocławia. Miasto stu mostów jest w tej historii, ale dla mnie było go troszkę za mało. Myślałam, że udam się razem z Martą Kisiel i siostrami Stern między te wspaniałe uliczki, ale niestety nie wyszło to tak, jak sobie wymarzyłam.

„Toń” to naprawdę dobra historia. Zastanawiam się, co jest w kolejnych dwóch tomach i nie, nie zamierzam przeczytać opisów. Wolę zostać zaskoczona. Muszę przyznać, że humor jest tu nieco mniejszy, niż w „Dożywociu”, ale też miałam okazję się parę razy uśmiechnąć podczas czytania. 
Jeżeli jeszcze zastanawiacie się, czy sięgnąć po Cykl Wrocławski, to mogę Was zapewnić, że żałować tej przygody na pewno nie będziecie, zatem do dzieła i książki w dłoń. 

Za książkę do opinii dziękuję

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com