Wielki admirał.
Nie pamiętam dnia, kiedy pierwszy raz zobaczyłam „Gwiezdne Wojny”. Wiem za to, że pokazał mi je mój tata i od tamtej pory zakochałam się w świecie stworzonym przez George'a Lucasa tak, jak miliony innych ludzi na świecie.
Wydawnictwo Uroboros regularnie uzupełnia moją biblioteczkę o nowe pozycje właśnie ze świata „Gwiezdnych Wojen”, a po trylogii Thrawna nadszedł czas na samego wielkiego admirała.
Kadet Eli Vanto nie sądził, że podczas tej wyprawy wydarzą się rzeczy, o których nie śnił w swoich najskrytszych marzeniach. Chłopak chciał jedynie „odbębnić” służbę w Imperium, aby móc zając się tym, co chciał najbardziej – transportem i logistyką. Wszystko w służbie Imperium oczywiście. Kiedy pierwszy raz zobaczył Chissa, który był rasą znaną mu tylko z legend, szybko zrozumiał, że jego ucieczka w rejony, które znał i lubił, jeszcze długo nie dojdzie do skutku. Thrawn, bo tak przedstawił się obcy, którego spotkali poprosił, aby Eli został jego osobistym tłumaczem i łącznikiem z ludźmi. Chłopak chcąc, nie chcąc musiał zgodzić się na ten układ, szczególnie że jego przełożony także mu o tym wspomniał. Thrawn od samego początku wydawał się być przenikliwy, a jego decyzje okazywały się zawsze słuszne. Wiedział, jak rozegrać każdą sytuację, aby ta obróciła się na jego korzyść i to właśnie swoim sprytem, szybko zaczął awansować, aż dotarł do stopnia admirała.
A Imperium zyskało naprawdę przebiegłego sojusznika.
Timothy Zahn znany jest z książek należących do „Gwiezdnych Wojen”, tak jak Thrawn znany jest fanom tego świata. Postać ta nie dość, że jest okrutnie charyzmatyczna, to dodatkowo rzuca się w oczy. Jednak droga do wyższej rangi jest trudna i wymagająca, czego Thrawn w sumie nigdy nie miał okazji doświadczyć. To doskonały strateg, którego każde plany są przemyślane, a jego umiejętność dostrzegania w innych wątpliwości jest przepustką na zwycięstwo w każdej możliwej sprawie.
Lecz nie samym Chissem, „Thrawn” żyje. Mamy tutaj też historię Arihndy Pryce, którą znamy z animowanego serialu „Star Wars: Rebelianci”. Timothy Zahn zadbał, aby jej historia także była ważna w tej książce, nawet jeżeli admirał przyćmiewał jej historię.
Przede wszystkim na pochwałę zasługuje postać Eliego, który jest tutaj kolejną główną postacią. Chłopak, chcący zrobić swoje i wrócić na stare śmieci, przy boku Thrawna zyskuje nie tylko sławę, ale też i rangę znacznie wyższą, niż mógł sobie wymarzyć.
W „Thrawnie” możemy odnaleźć nawiązania do dzieł odnoszących się do Nowego Kanonu. Mamy też Imperatora, który jak zawsze odpowiada wszystkim moim wyobrażeniom. Myślę, że dogadałbym się z Zhanem na jego temat, gdyby przyszło mi z nim rozmawiać.
Co ciekawe, ponownie zaczynając grę w „STAR WARS: The Old Republic” stworzyłam sobie postać, która rasą odpowiada rasie Thrawna, czyli Chissa. Nie ukrywam, że był to całkowity zbieg okoliczności, bo czytać tę pozycje zaczęłam dopiero później. Ale patrząc na moją postać, Thrawn cały czas chodzi mi po głowie, nawet jeżeli to nie ma żadnego sensu.
„Thrawn” to kolejna udana historia, a raczej prehistoria od Timothy'ego Zahna. Przede mną jeszcze cała „Trylogia Thrawna”, ale coś czuję, że nie minie dużo czasu, jak zobaczycie tutaj opinie i tych pozycji. Admirał Thrawn to postać, którą znać należy, jeżeli jest się fanem „Gwiezdnych Wojen”, a jeżeli nie to chociaż, niech coś w tej głowie zaświta, jak spotkacie fana na ulicy.
Za egzemplarz do opinii dziękuję wydawnictwu