A czy wy wiecie, co dzieje się w waszych miastach po kryjomu?
Uwielbiam prozę Stephena Kinga. Wprawdzie ostatnio trochę zaniedbałam tego autora, ale do dziś pamiętam, jak na zajęciach (i lekcjach!) zaczytywałam się w jego książkach. Szczególnie do gustu przypadła mi cała seria „Mroczna Wieża”, aczkolwiek kultowe pozycje, jak „Skazani na Shawshank”, czy „Zielona Mila także są mi bliskie, bo to nieliczne z książek, które czytałam więcej niż raz.
Stephen King nie zaprzestał pisarstwa, a jego najnowszą pozycją od wydawnictwa Albatros jest tajemniczy „Instytut”.
Czy najlepszy autor grozy nie stracił rezonu w swoim piórze?
Sprawdźmy!
Luke Ellis jest uzdolnionym chłopcem, jak na swój wiek. Chłopiec mając dwanaście lat chce startować na zajęcia do trzech uniwersytetów, bo szkołę podstawową już dawno przerobił. Kiedy jego rodzice zgadzają się na wyjazd, aby umożliwić mu naukę, której każdego dnia jest głodny, w nocy do ich domu wchodzą złodzieje. Jednak nie są oni zainteresowani kosztownościami. Chcą dostać Luke'a, a kiedy po szybkim zabójstwie rodziców chłopca dostają go w swoje ręce, kierują się do Instytutu, umieszczonego głęboko w lasach Maine, gdzie chłopiec ma zostać poddany bestialskim eksperymentom.
Wszystko w sprawie większej wagi.
W Instytucie Luke poznaje inne dzieci, które jak odkrywa potrafią porozumiewać się telepatycznie, albo władają telekinezą.
Dzieci zaczynają planować wielką ucieczkę, która ma wyjawić prawdę o Instytucie.
A w walce o sprawiedliwość nie są sami.
„Instytut” to pozycja, przy której jestem jednocześnie i na tak, i na nie. Już Wam tłumaczę dlaczego.
Otóż ostatnimi czasy zauważyłam, że King zrezygnował z tego magicznego uczucia dreszczyku i strachu, który towarzyszył nam podczas czytania jego książek.
Na dowód podaję Wam „Komórkę” - książkę tak dobrą, że czytając ją dwa razy, za każdym razem po skończeniu bałam się dotykać telefonu. Nie żartuję.
Spróbujcie sami i zobaczymy kto wtedy będzie się śmiał.
W „Instytucie” chodzi głównie o pokazanie tajnych eksperymentów na uzdolnionych parapsychologicznie dzieciach. Akcja tej książki rozkręca się bardzo powoli, a po krótkim wstępie, który odbiega nieco od całej fabuły, resztę pozycji widzimy już z punktu widzenia jednej osoby, czyli Luke'a Ellisa (nie wiem, czemu ale ciągle widziałam Toma Ellisa w głowie, czytając o Luku).
Wracając do nielegalnych badań, które miały według lekarzy i ludzi wysoko postawionych w Instytutach wyższy cel, cała idea szybko skojarzyła mi się z III Rzeszą i ich eksperymentami na ludziach. Brrr, nie było to przyjemne skojarzenie, chociaż tutaj, King nie szalał tak bardzo z wyobraźnią i nie skazywał bohaterów na dziwne praktyki lekarskie (prawie). W każdym razie, czasami przeszedł mnie dreszcz, a czasami łza w oku też się potrafiła zakręcić.
Nie od dziś fani Kinga wiedzą, że autor w swoich książkach pisze o ludzkim strachu. Sięga po tematy, które wywołują u nas dyskomfort, uruchamiają naszą wrażliwość, albo po prostu sprawiają, że czujemy się słabsi, niż jesteśmy w rzeczywistości. Dodając do tego mistrzowskie operowanie słowem i ubarwiając fabułę mamy książkę, którą nie tylko dobrze się czyta, ale też pamięta nieco dłużej, niż inne. Nawet jeżeli była okrutna do cna, a autor nie zamierzał zwolnić tempa w ranieniu bohaterów, ani na chwilę.
Nie powinno się porównywać dwóch książek tego samego autora do siebie, bo z każdym rokiem jego twórczość przechodzi zmiany. Jednak „Instytut”, czasami ( a szczególnie na końcu ) zbyt mocno przypominał mi „TO”. Chociaż nie ukrywam, że „TO” według mnie jest pozycją lepszą, niż „Instytut”. Ale jak wspominałam wyżej, nie powinno się porównywać tych dwóch książek do siebie, zatem wywnioskujcie sami swoją opinię sięgając po obie te pozycje.
Jeżeli chcecie zacząć swoją przygodę z Królem i nie lubicie się bać, to „Instytut” jest dla Was pozycją idealną na start. Jeżeli jednak wolicie zacząć od Kingowskiego horroru, to sięgnijcie po jego starsze książki.
Fanów do sięgnięcia po nową książkę autora nie muszę przekonywać. Jesteście tacy jak ja. Sięgniecie po nią i tak, aby przekonać się, co mistrz grozy tym razem wymyślił.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu