Niby blisko, ale ciągle daleko.
Nie od dzisiaj wiecie, że jestem kosmicznym freakiem i uwielbiam wszystkie książki, które mają w sobie coś z Wszechświata. Miesiąc temu mieliśmy okazję świętować pięćdziesiątą rocznicę lądowania człowieka na Księżycu, a wydawnictwa rozpieściły nas pozycjami o naszym nocnym towarzyszu. Zapytacie pewnie, dlaczego ta opinia pojawia się tak późno. Odpowiem Wam: nie chciałam zalać Was książkami o kosmosie, bo doskonale wiem, że szybko by Was to znudziło.
Dlatego dopiero teraz zapraszam Was „Na podbój Księżyca” od Normana Mailera.
„Na podbój Księżyca” jest wznowieniem wersji z 1978 roku, w nowej, zdecydowanie lepszej odsłonie. Sam autor jest eseistą, dziennikarzem i powieściopisarzem. Co ciekawe jest także podwójnym laureatem Nagrody Pullizera.
Książka została napisana na podstawie obserwacji, których świadkiem był Mailer. Widział na własne oczy lądowanie na Srebrnym Globie i postanowił napisać o tym reportaż. Reportaż, który do końca reportażem nazwać nie można. „Na podbój Księżyca” to pozycja, nieco fabularna, momentami wzbudzająca przemyślenia, czasami doprowadzająca do nostalgii. Niewątpliwie jest to jednak pozycja, po którą trzeba sięgnąć, kiedy naprawdę ma się na nią ochotę, bo czytać dla samego czytania mija się tutaj z celem.
„Na podbój Księżyca” podzielona jest na trzy części. Każda z nich opowiada o innym etapie przygotowań do wysłania Apollo 11 w komos, a także o samym lądowaniu Armstronga i jego kompanów na Srebrnym Globie. Autor zabiera nas na długą wycieczkę po Florydzie i Centrum Lotów Kosmicznych i opowiada o konferencjach prasowych z załogą Apollo 11. Aby utrwalić wiedzę zdobytą wcześniej, na koniec Mailer zabiera nas na taras widokowy, gdzie jako jedni z ważniejszych osób mamy okazję oglądać start rakiety Saturn V, która zabrała naszych astronautów na Księżyc.
Myśleliście, że lot w kosmos to koniec przygody?
Nic bardziej mylnego!
W kolejnych rozdziałach mamy okazję posłuchać rozmów prowadzonych między astronautami, a Centrum Dowodzenia, a także możemy oglądać powrót bohaterów tamtych czasów na Ziemię.
Jestem naprawdę zaskoczoną tą pozycją, ponieważ mimo iż wszystko kręci się wokół Księżyca, to jego samego według mnie jest tutaj naprawdę mało.
Autor bardzie skupia się na zachowaniu astronautów oraz ich charakterach. Próbuje analizować ich ton i słowa, których używają podczas konferencji prasowych, a także przytacza nam historie z ich życia, opowiadając o sprawach prywatnych trzech śmiałków.
Nie owija w bawełnę i szybko stwierdza, że Armstrong tak naprawdę nie powinien być liderem tej wyprawy, ale z racji, że najbardziej się nadawał nazwijmy to „komercyjnie” to dowództwo Lotów Kosmicznych właśnie jego wytypowało do prowadzenia tej misji.
„Na podbój Księżyca” to pozycja, która nie została napisana, aby słodzić NASA. Mailer odkrywa brudną politykę i ekonomię, opowiada o ówczesnej sytuacji społecznej USA. Wszystko to, nie było tak różowe, jak mogłoby się wydawać, co sprowadza się do pytania, czy misja na Księżyc na pewno była dobrym pomysłem?
A zdania na ten temat są podzielone.
Co mi się nie spodobało w tej publikacji to rozwlekanie rozdziałów. Norman Mailer wiele razy wchodzi we własne przemyślenia, które czasami ciągną się przez kilka stron i szybko zaczynają nudzić. W tym grubym tomie jest też za dużo niepotrzebnych szczegółów, które dla stykającego się pierwszy raz z taką lekturą czytelnika będą niesamowicie męczące. Skąd to wiem? Cóż, sama jestem kosmicznym freakiem, ale nawet mnie miliony szczegółów budziły do ziewania. Dobrze jest czasami dowiedzieć się czegoś nowego, ale kiedy co stronę jest cała masa informacji to lektura robi się nużąca. Ponadto nie wiem czemu, ale miałam pewien dyskomfort czytając zbyt prywatne sprawy astronautów. Niektóre rzeczy nie powinny być podawane do opinii publicznej.
„Na podbój Księżyca” to dobrze napisana książka, która pokazuje, że nie wszystko zawsze jest tak piękne, jak pokazują to w telewizji. Lądowanie człowieka na Srebrnym Globie niewątpliwie było ważnym wydarzeniem, które pchnęło technologię i wiedzę o tym, co nas otacza do przodu. Ciężko jest jednak zebrać wszystkie to wydarzenia w jedną historię, która w pełni zadowoli. Czy Norman Mailer dał sobie radę? Poniekąd tak. Ta pozycja to kopalnia wiedzy o Apollo 11 i jego misji. Gdyby tylko usunąć refleksje i przemyślenia autora byłaby to pozycja idealna. Tak jest to jedynie dobra książka, którą polecam. Jednak nie czytajcie jej całej za jednym zamachem.
Za książkę serdecznie dziękuję