[Manga, też książka] „Pandora Hearts” - Jun Mochizuki (4-5)


To chyba opowieść nie dla mnie.


Podczas pisania pierwszej recenzji o „Pandora Hearts” wspominałam Wam, że ta bajka chyba nie przypadnie mi do gustu, ale spróbuję przeczytać jeszcze dwa tomiki, aby stwierdzić naprawdę, czy ta manga jest dla mnie, czy nie. Przeczytałam i z ręką na sercu stwierdzam, że nie.

Oz, Gilbert i Alicja po ostatnich przygodach muszą odpocząć od wrażeń. Jednak kapelusz Gilberta, który jest jego nieodłącznym kompanem w życiu zaginął. Cała trójka udaje się na poszukiwanie cennego nakrycia głowy i okazuje się, że mimo tak łatwego zadania wszystko zostaje zagmatwane jeszcze bardziej, gdyż nasi bohaterowie lądują w równoległym świecie. W świecie, w którym żyje Kot z Cheshire, który nie ma wobec nich przyjaznych zamiarów. Oz musi ponownie walczyć o siebie i o Alice, która w tym właśnie świecie zapomniała swoje wspomnienia, a Kot może pomóc jej przypomnieć sobie całe swoje życie. Problem w tym, że Alice jest mocno niechętna do współpracy z Kotem, z wzajemnością. W końcu Alice i Break zostają porwani przez Kota, a Oz z Gilbertem ruszają, aby ich odnaleźć i sprowadzić z powrotem do rzeczywistego świata. Akcja przenosi nas we wspomnienia, które dzieją się sto lat wcześniej i to właśnie w nich możemy dowiedzieć się prawdy o Alice i jej przeszłości, o której dziewczyna chciała zapomnieć. 
Tymczasem w świecie rzeczywistym wszystko zmierza w złym kierunku. 

Muszę przyznać jedno. Cała ta historia jest naprawdę dobrze napisana. Autorka nie gubi się w przeskokach między światami i cofaniu o ileś tam lat do tyłu, za co należy jej się ogromny plus. Mało kto potrafi tyle rzeczy w swojej, czy to książce, czy mandze ogarnąć naraz i pamiętać o tym, że tam jeszcze trzeba coś dopisać, aby wszystko wyjaśnić. Tutaj zdecydowanie jestem zaskoczona dbałością o kończenie wątków i przeskokami, które momentami, kiedy nastąpił u mnie brak skupienia sprowadzały się do cofania o kilka stron, aby ponownie je przeczytać i ogarnąć, co w fabule właśnie się zadziało.

Dalej nie przyzwyczaiłam się do postaci. Jedynie Gilbert mi się podoba, a reszta jest mi obojętna. W „Pandora Hearts” jest cały ogrom postaci, które biorą czynny udział w fabule i szczerze, to okropnie mi to przeszkadza. Porównując tę mangę do „Kuroshitsuji” czy „Serapha” czy nawet „Magi” mimo tego, że tam też jest naprawdę dużo bohaterów są oni wycofani i tylko główne (jedna lub dwie) postaci prowadzą fabułę. Tutaj nagle coś dzieje się w świecie równoległym i musimy się na tym skupić, po czym mamy przeskok do rzeczywistości i jakieś intrygi, dialogi i akcje z kolejnymi postaciami. Mnie osobiście strasznie to rozprasza i to pewnie dlatego, ta manga u mnie się nie przyjęła. 

Nie będę się powtarzać, że motyw „Alicji w krainie czarów”, który tutaj jest już na porządku dziennym mi przeszkadza. Jak w pierwszych trzech tomach, jeszcze byłam w stanie znieść nawiązania, tak tutaj manga czerpie garściami powiązania z tej bajki, co mnie doprowadzało do białej gorączki. Podziękuję. 

Wydawnictwo Waneko dba o szczegóły. Obwoluty są barwne i pięknie wykonane, a same tomiki także prezentują się ciekawie. Podejrzewam, że mimo iż manga mi się nie podoba, to jednak na półce będzie stała, razem z innymi pozycjami. Cóż... zboczenie nie wybiera. 

„Pandora Hearts” to historia dla prawdziwych fanów „Alicji w krainie czarów”. Jest to też historia dla osób, które lubią miliardy postaci naraz i potrafią się na tym skupić, a także połapać w przeskokach i światach równoległych. Dla mnie, poza faktem znienawidzonej bajki, dzieje się tutaj zdecydowanie za dużo, przez co manga męczy moje oczy i umysł. Oczywiście to, że mnie się nie spodobała, nie oznacza, że Wam też się nie spodoba. „Pandora Hearts” ma wielu zwolenników i tylko od Was zależy, czy będziecie do nich należeć, czy stanieć po drugiej stronie barykady ze mną.

Za egzemplarze dziękuję wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com