Afrykańska magia?
„Children of Blood and Bone” kurzyło się u mnie od dłuższego czasu na półce. Z racji, że 13 lutego książka ma pojawić się w naszym ojczystym języku stwierdziłam, że wystarczy już tego leżenia i trzeba by to przeczytać. Zasiadłam i przeczytałam zwycięzcę goodreads 2018.
Ale czy było warto?
Kiedyś Orisha była krainą tętniącą magią i radością. Potem pojawił się bezwzględny król, który zniszczył magię i całą radość, a magowie byli prześladowani, aż schowali się w bezpiecznym miejscu, aby dopełnić pomału swojego żywota. Magia istniała dalej, ale ludzie starali się nie ujawniać swoich zdolności, bo bali się szybkiej śmierci z rąk żołnierzy króla. Zélie przez prześladowania straciła matkę, ale obiecała sobie, że nie ulegnie i nie podda się, a magia, która w niej krąży ujrzy światło dzienne. Dziewczynka trenowała pod okiem Mamy Agby, kiedy tylko miała ku temu okazję. Pewnego dnia jednak nie dopilnowała obowiązków domowych i, aby odpokutować udała się z bratem na rynek, żeby sprzedać unikatową rybę za dobry pieniądz, który pozwoli im przeżyć kolejne dni.
Po udanej transakcji, stało się coś niespodziewanego, a na Zélie wpadła elegancko ubrana dziewczynka, która uciekała przed strażnikami. Młoda magini zdecydowała się pomóc nieznajomej i tym oto sposobem ruszyły w drogę do domu Zélie razem.
Okazało się, że nieznajoma jest księżniczką, która uciekła z pałacu tyrana, swojego ojca, gdyż widziała śmierć swojej służącej, która parała się magią.
Zélie wraz z Amari udają się w podróż ku poznaniu prawdziwej magii jednocześnie uciekając przed starszym bratem, a przyszłym królem księżniczki Inanem.
Jednak Inan też ma swoją tajemnicę, która skrywa głęboko przed wszystkimi.
Ale nie przed Zélie.
„Children of Blood and Bone” to dobra książka, która zabiera nas w świat naprawdę interesującej przygody i magii, ale pozycja ta nie ustrzegła się błędów, które w jakimś stopniu mnie osobiście do niej zniechęciły.
Zaczynając od początku, na pewno będę chciała sięgnąć po drugi tom, kiedy ten już wyjdzie. Będę chciała poznać dalsze przygody Zélie, ale też sprawdzić, czy Tomi Adeyemi wzięła sobie rady i opinie czytelników do serca.
W „Children of Blood and Bone” mamy magię, do której czytając tę książkę w języku angielskim trzeba się przyzwyczaić. Dużo słów użytych w tej pozycji jest wymyślonych i z początku nie do końca ogarniałam o co biega w tej historii. Głównie przez słownictwo.
Cała ta historia prezentuje się dosyć ciekawie, a bohaterowie są nawet dobrze wykreowani. Zélie polubiłam za swoją nietuzinkowość i nieugiętość. Dziewczyna walczy, jak lwica o swoje i nie ma zamiaru się ulęknąć przed nikim i niczym. Takie wojowniczki to ja lubię.
Cała ta historia prezentuje się dosyć ciekawie, a bohaterowie są nawet dobrze wykreowani. Zélie polubiłam za swoją nietuzinkowość i nieugiętość. Dziewczyna walczy, jak lwica o swoje i nie ma zamiaru się ulęknąć przed nikim i niczym. Takie wojowniczki to ja lubię.
Amari to typowa księżniczka, która zamknięta w pałacu mało świata widziała i wszystko dookoła ją dziwi, albo się tego boi. Klasyczne zderzenie dwóch różnych światów między bohaterkami jest, aż zanadto widoczne.
Brat Zélie – Tzain to taki chłopaczek do towarzystwa. Nie zrozumcie tego określenia źle. Jest, bo jest. Jakby go nie było, to też nikt by nie płakał.
A Inan to chyba najlepsza postać w całej książce. W księciu, który ciągle jest strofowany przez ojca widać dylemat, czy iść śladem króla, czy podążyć swoją własną ścieżką. To właśnie na jego fragmenty czekałam najbardziej.
Książka napisana jest z perspektywy trzech osób – Amari, Zélie i Inana. Amari pojawia się od czasu do czasu, głównie Zélie i Inan są pokazani, a także pogoń jednych za drugimi.
A skoro wspomniałam o pogoni... „Children of Blood and Bone” to pozycja, która zmęczyła mnie wędrówką.
Okej. Fajnie, że Zélie z Amari podczas swojej podróży spotykają magów, a Zélie odkrywa magię, bardziej niż znała ją do tej pory.
Ale problem polega na tym, że pół książki to podróż. Zélie ucieka z księżniczką, a Inan z armią je goni. I tak non stop. Rozdziały przeskakują, narracja się zmienia, ale to dalej jest jedna wielka podróż. Czytając tę pozycję, czułam się jakbym znowu robiła podejście do „Władcy Pierścieni”, gdzie Frodo i ktoś tam (nie wiem kto) szli i szli i szli i szli..... i szli dalej.
Podchodziłam do tego filmu trzy razy i za każdym razem spałam po 10 minutach. To teraz już wiecie, dlaczego ta podróż w „Children of Blood and Bone” mnie znudziła.
Czekam na drugą część, ale głównie po to, żeby sprawdzić, czy nastąpiła poprawa i czy dalej nie idą w świat daleki po przygody. Może polska wersja tej książki, będzie w jakiś sposób lepsza, ale nie przekonam się o tym, bo nie mam czasu czytać jej drugi raz. Czy będziecie czytać, to Wasza decyzja. Jeżeli lubicie „Władcę Pierścieni” i nie przeszkadza Wam, że książka to ciągła podróż z powiedzmy to jakimiś przygodami to „Children of Blood and Bone” jest dla Was.