„Amerykańska Królowa” - Sierra Simone


Romans z prezydentem?


Sierra Simone jest nam znana z książek pisanych w duecie z Laurelin Paige. Wydawnictwo Kobiece postanowiło pokazać nam też pozycje autorki, które pisała sama i „Amerykańska Królowa” jest właśnie jedną z nich, jednocześnie będąc pierwszą częścią trylogii „New Camelot”. Choć wiele z Was ma do niej uprzedzenia, po książkach pisanych w duecie myślę, że tutaj możecie albo się zachwycić, albo zniechęcić jeszcze bardziej. 

Greer Galloway od dziecka miała kontakt z polityką. Dziewczynka po stracie rodziców od najmłodszych lat była w Partii przy swoim dziadku, który był wiceprezydentem. Kiedy miała szesnaście lat na jednej z politycznych gal poznała Asha, który skradł jej serce, zabierając jej pierwszy pocałunek. Potem jednak wyjechał na wojnę i dziewczyna nie miała z nim żadnego kontaktu, przez długi czas. Pisała do niego mejle, ale na żaden nie dostała odpowiedzi i straciła nadzieję, na ponownie spotkanie swojego złodzieja pocałunku i serca. 
Kilka lat później Ash został prezydentem i postanowił odezwać się do Greer. Chciał ją mieć przy sobie i odzyskać czas, który stracili przez jego wyjazd. Wysyła do tego zadnia swojego przyjaciela, który jest dla niego jak brat Embry'ego i to właśnie wiceprezydent ma zająć się sprowadzeniem Galloway, która pracuje na uczelni, jako wykładowczyni do Białego Domu. Problem w tym, że Greer ma tajemnicę, która łączy ją z Embry'm. A Ash nie zamierza odpuścić swojej kobiety, na którą czekał całe życie.
Greer wraca do polityki, jednak nie jest to jej zmartwieniem. Kobieta musi pogodzić miłość do dwóch mężczyzn, których ma cały czas koło siebie i zdecydować, który z nich zasługuje na jej ciało i duszę. 

Muszę przyznać, że zanim zabrałam się za „Amerykańską Królową” słyszałam negatywne opinie, które mówiły, że tak książka jest jak słabe porno. Hm... zgodzę się, że przypomina to porno, ale nie słabe. Takiego mocnego średniaka raczej. Ale zanim do tego przejdę to zacznijmy od początku.

Cała historia napisana jest w przyjemny dla oka sposób. Niektóre rzeczy mogą gorszyć, niektóre mogą wkurzać, ale najbardziej irytowały mnie wyciągnięte z kapelusza wątki. I to właśnie na nich się teraz skupimy.

1. Bombardowanie Krakowa? Co? Po co? Wspomniane jest o tym dwa razy, ale dalszego ciągu i zakończenia to nie posiada. Nie wiem, dlaczego autorka tak uparła się na ten Kraków (może Wawel jej się podoba?), ale ta wstawka była tak potrzebna, jak żabie korona. 

2. Karpatia jako państwo niezależne. Może mi ktoś wyjaśnić gdzie ta Karpatia leży? Przeszukałam Google wpisując „Karpatia Ukraina”, bo tak było w tej książce, a jedyne co mi wyskoczyło to Karpaty i jakiś hotelik o nazwie „Karpatia”. W „Amerykańskiej Królowej” mamy Karpatię jako państwo, a ja dalej nie wiem o co biega. Z jednej strony mamy Biały Dom i Waszyngton, nawet Chicago jest wspomniane, czyli miasta, które naprawdę są na naszej planecie, a z drugiej Simone dowala jakąś fikcyjną krainą. No to, albo rzeczywistość, albo fantastyka. 

3. Wyobraźcie sobie całkiem przyzwoity opis seksu między bohaterami, aż tu nagle wpada w oczy „pizda”, „cipa”, „chuj”. Nastrój pryska w momencie. Nie wiem, czy to wina tłumacza, czy może po prostu autorka postanowiła psuć opisy dość twardymi i można rzec wulgarnymi określeniami miejsc intymnych, ale naprawdę nie wygląda to. 

4. Nie chce się czepiać wydawnictwa, które zawsze miało świetną korektę, ale tutaj coś poszło nie tak. Nie dość, że brakuje czasami myślników oddzielających narrację od dialogów, to też miejscami literki zostały pozjadane. Chyba ktoś był głodny.

5. To jest hit. Prezydent Polski – Andrzej Lewandowski. Jak ja to przeczytałam to nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać z głupoty autorki. Scena w której to nazwisko pada powinna w ogóle nie istnieć. A ponadto wymyślenie takiej postaci to chyba zauroczenie „Lewym” i nie wiem jakim Andrzejem. Umówmy się, że sami sobie wybierzecie „Endrju”, na którym Simone się wzorowała. Zastanawiam się dlaczego autorka tak uparła się na nasz kraj i musiała o nim właśnie pisać. Może ma jakieś zboczenie? 

Tyle z minusów. Przejdźmy do plusów tej pozycji.
1. Na pewno świat polityki. Muszę przyznać, że lubię te klimaty zakazanych romansów w świecie twardych rządów. Tak było z „Mr. Presidentem”, który wiele z Was zawiódł i tak jest z też i tutaj. Podoba mi się to, jak autorki oddają władzę bohaterom, ale też prowadzą ich życie prywatne w cieniu rządzenia krajem.

2. Rzecz, która jednych może totalnie zachwycić, a innych obrzydzić. Trójkąt moi drodzy. Jedna kobieta zakochana w dwóch facetach i dwóch mężczyzn, zakochanych w jednej kobiecie (i nie tylko). Totalnie odjechałam w tym wątku i bardzo mi się on podobał. Szczególnie ostatni rozdział, gdzie autorka pokazała coś, czego normalnie w książkach nie spotykamy. Ale wiecie, ja nie należę do normalnych i podobnie podoba mi się usunięty rozdział z „Tacet a Mortuis”, które będziecie mieli okazję przeczytać w marcu. Podejrzewam, że przy okazji tej książki też będzie różnica zdań. 

3. Różnica między Ashem, a Embery'm. Mimo że obaj służyli w jednym oddziale, są dla siebie jak bracia, każdy z nich jest inny. Nie chodzi mi o wygląd, a charakter, zachowanie i sposób traktowania bliskich im osób. Muszę przyznać, że obaj mi się podobają. Może nie zaklepałabym żadnego do mojego haremu, ale przyjemnie analizowało mi się ich dwie postaci. Greer nie zrobiła na mnie wrażenia, jest taką zabawką w ich rękach. Tak naprawdę to właśnie oni rządzą w tej fabule. 

Wiem, że minusów jest więcej, niż plusów, ale „Amerykańska Królowa” wydaje mi się warta przeczytania. Musicie jednak być przyzwyczajeni do romansu, który nie składa się z dwóch osób i patrzeć na tę serię z szerszym horyzontem. Mnie osobiście się podobała, ale jak pisałam, do normalnych nie należę i doskonale wiem, że niektórzy z Was mogą być zażenowani, albo zdegustowani tym, co w tej książce się dzieje. 


Za egzemplarz dziękuję

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com