"Księżniczka popiołu" - Laura Sebastian


O co tu chodzi?

O „Księżniczce Popiołu” było bardzo głośno. Chociaż okładka tej książki od samego początku mi się bardzo podobała, wstrzymałam się przed jej przeczytaniem i dopiero ostatnio zdecydowałam się po nią sięgnąć. Po skończeniu dalej nie wiem, czy lubię tę książkę, czy nie. 
Ale o tym za chwilę. 

Theodosia od dziesięciu lat żyje w zamku, który niegdyś należał do jej matki – Królowej Astrei. Kiedy Kalovaxianie najechali na ich krainę, szybko okazało się, że przeważające siły wroga osiągną sukces. Mała Theodosia widziała na własne oczy śmierć swojej matki i sześcioletniej dziewczynce wydawało się, że to najgorsza rzecz, jaka mogła ją spotkać. 
Jak bardzo się myliła.
Najgorsze miało dopiero nadejść. 
Theodosia przestała istnieć, pojawiła się Thora, i to właśnie pod tym imieniem księżniczka Astrei uległa tyranii Kaisera nosząc koronę z popiołu, która za każdym razem brudziła jej twarz i suknię. 
Thora miała tylko jedną przyjaciółkę i miłość księcia Sorena.
Theodosia miała tysiące istnień do uratowania, przyjaciół, którzy zrobiliby dla niej wszystko i chłopca, który od zawsze pisany był tylko i wyłącznie jej. 
Czy księżniczka odważy się powstać z popiołów, czy na wieczność obróci się w pył?

„Księżniczka Popiołu” zaczyna się... w sumie to się nie zaczyna. Autorka rzuca nas na głęboką wodę i już od pierwszego rozdziału połowicznie tłumaczy sytuację w Astrei i, co wydarzyło się wcześniej, podczas ataku Kalovaxian. Generalnie to nie wiedziałam, co dzieje się w tej książce przez sporą ilość stron. Mam wrażenie, że Laura Sebastian nie chciała rozpoczynać swojej książki od epilogu z opisem wydarzeń, które doprowadziły do sytuacji, jaka ma miejsce w fabule książki, ale takie rzucenie w wir zdarzeń nie sprawiło, że poczułam się szczęśliwa. Takie to było... nieudane. Chociaż dobrze pomyślane. 

Theo, albo raczej Thora w założeniu miały być zapewne dwiema różnymi osobami, zamkniętymi w jednym ciele. Thora miała grać przed Kaiserem, a Theo miała knuć za jego plecami. Wszystko to jednak się strasznie rozmazało, a granice szybko zostały zatarte. W sumie to i Thora, i Theo są takie same. Theo miała podjąć trudne decyzje, które miały dać jej szansę na minimalną przewagę, a czekała z nimi tak długo, że w końcu nic z nich nie wyszło. 

Podobał mi się wątek romansu w tej książce, chociaż był przewidywalny, jak deszcz z burzowych chmur. Soren razem z Theo byli ciekawą parą i historia ich znajomości także została w tym, pierwszym tomie zakończona ciekawie. Aczkolwiek dalej kibicuję Blaise'owi i doskonale wiem, że to właśnie on będzie tym, który zasiądzie przy boku Theodosii. 

Mam jednak problem z tą pozycją. Jest rozwleczona. Wiele wątków i sytuacji jest w niej kompletnie niepotrzebnych, które szybko zacierają te ważne linie fabularne. Opisy momentami zwalają z nóg swoją długością, a przede wszystkim szczegółowością. Zawsze powtarzam, że jakbym chciała czytać o krzakach na pół strony to sięgnęłabym po Tolkiena (co też zresztą robię). 
Tutaj, gdyby wyciąć tak z dwieście stron książki i ułożyć ją ponownie w logiczną całość, wyszłoby to zdecydowanie lepiej. 

Czy polecam? 
Sama nie wiem. 
Historia w jakiś sposób mi się podobała, wciągnęłam się w nią na tyle, że skończyłam tę książkę w dwa dni. Na spokojnie można się od niej oderwać, aby potem do niej wrócić. Fabuła toczy się normalnym rytmem, a szybszego bicia serca nie zarejestrowałam. Myślę, że decyzję o przeczytaniu tej pozycji, każdy musi podjąć sam. Dla mnie to był dobrze spędzony czas, ale właśnie, tylko dobrze. Nie było rewelacji i zachwytów. Gdybym miała oceniać tę pozycję cyfrowo to byłaby to trójka (w skali do pięciu). Kiedy wydawnictwo Zysk i ska wyda kolejny tom, to zapewne sięgnę po niego, bo mam wrażenie, że pewien pirat może tutaj odegrać kluczową rolę, ale żeby czytać w oryginale to nie. Aż tak mnie nie ciekawi. 

Za egzemplarz do opinii dziękuję wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com