„Bratobójca” - Jay Kristoff


Udana kontynuacja „Tancerzy Burzy”?


Po skończeniu pierwszego tomu Jaya Kristoffa opowiadającego o Yukiko, która potrafi porozumiewać się ze zwierzętami, musiałam sobie odpocząć. Szczególnie, że chwilę później przybyło do mnie „Bożogrobie” i bez samego czytania tej pozycji czułam całkowity nadmiar Kristoffa. 
Po kilku innych książkach, słabszych i lepszych, zdecydowałam się w końcu wziąć „Bratobójcę” i przekonać się, jak dalej rozwija się historia. 

Po wydarzeniach z pierwszego tomu Imperium Shimy jest rozbite. Nad całym krajem rozpościera się widmo wojny domowej, a partyzantka nazywająca się „Kage” rośnie w siłę każdego dnia. Wszędzie mają swoich ludzi, nawet w pałacu samego Tory Hiro, który chce zostać szogunem i pojąć za żonę Pierwszą Córkę, czyli siostrę Yoritomo. We wszystko zamieszana jest oczywiście Gildia Lotosu, która drobnymi kroczkami nastraja cały pałac, a także Hiro do wykonywania własnych życzeń. Yukiko będąca razem z Kinem w siedzibie rebeliantów zaczyna każdego dnia, coraz bardziej marudzić, że boli ją głowa. Buuru – jej gryf, stara się pomóc dziewczynie i złagodzić ten ból, a kiedy nic nie pomaga, dziewczyna zostaje wysłana do klasztoru Bractwa Tatuaży, aby nauczyć się panować nad Przenikaniem i zminimalizować ból głowy. Co więcej, dziewczyna ma także przeboleć w końcu osobistą stratę, z którą cały czas nie może się pogodzić. 
W pałacu pracuje dziewczyna, która przedstawia się jako Nikt, ale tak naprawdę na imię jej Hana. Razem ze swoim bratem, nie mają klanu, przez co żyją w nędzy. Hana zajmuje się sprzątaniem odchodów, wszystkich osobistości w pałacu, przez co nikt nie zauważa jej działań, które mają na celu uwolnienie Aishy, będącej wbrew własnej woli narzeczoną Hiro. 
Wszystkie czyny prowadzą do jednego – wojny. 
Wojny, w której krew będzie płynąć jak wodospad. 

Pożegnanie wymaga odwagi. Spojrzenia na coś, co się straciło, i przyznania przed samym sobą, że to już nie wróci. Niektóre łzy są z żelaza”

Muszę przyznać, że poczułam się wciągnięta w tę książkę. Skończyłabym ją zdecydowanie szybciej, gdyby nie ciągłe cienkie i szybko czytające się pozycje, a przy okazji jeden niespodziewany wyjazd, na który zwyczajnie nie opłacało mi się brać, tak grubego tomiszcza. 

O ile pierwszy tom skupiał się głównie na Yukiko oraz jej poznawaniu się w Przenikaniem i Buruu, o tyle ten bardziej pokazuje cały świat oraz inne postaci. 
Przyznam szczerze, że podczas lektury miałam wrażenie, iż Kristoff naczytał się Tolkiena, bo opisy lasków, zwierzątek i otoczenia były, aż nadto szczegółowe. Momentami męczyło mnie to strasznie, bo ile można czytać o liściach, czy ogonkach. 
Do tego ból głowy Yukiko. Jak z początku jeszcze byłam zaciekawiona, tak z każdym kolejnym rozdziałem o niej i jej jęczeniu „jak to ją głowa boli” wysiadałam. 
Autentycznie.
Ileż można czytać to samo? 
Wiem, że cały ten ból głowy prowadził do czegoś (nie powiem Wam, do czego), ale ciągłe pisanie o nim zwyczajnie męczyło. 

Dziewczyna, której lęka się cała Gildia”

Z początku nie byłam przekonana do rozdziałów poświęconych Hanie oraz jej bratu, ale z biegiem czasu, zaczynałam dostrzegać w nich całkiem niezłą konkurencję dla Yukiko. Po czym pojawił się Buruu i wszystko zdechło. Żartuję. Wiecie, że mam słabość do gryfów. 


Z jednej strony uważam że „Bratobójcę” można skrócić o dwieście stron i też byłaby dobrą książką. Pozbyć się zbyt wydłużonych opisów, które męczą, a skupić na samych ważnych wydarzeniach, prowadzących do ostatecznego starcia.
Z drugiej zaś strony, mam tak, że nie jestem na te opisy zła. Fakt, znudziły mnie w końcu, ale czytało się je tak szybko, że w sumie to nie zauważyłam upływu czasu. 
Jak widzicie mam tutaj problem. Sądzę, że wszystko zależy od czytelnika. Niektórzy lubują się w opisach. Inni wolą, jak coś się dzieje.

„Bratobójcę” będę miło wspominać. Spędziłam z tą książką naprawdę fantastyczny czas i cieszę się, że mogłam ją przeczytać. Kristoff po raz kolejny pokazał, że potrafi napisać dobrą książkę czerpiąc ze steampunku oraz kultury japońskiej. Jest to naszpikowane akcją fantasy, które wciąga od pierwszej strony i nie pozwala się oderwać, a zakończenie miażdży mózg i aż prosi się o sięgnięcie po kolejny, ostatni tom trylogii. 

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuje wydawnictwu

copyright © . all rights reserved. designed by Color and Code

grid layout coding by helpblogger.com