Pierwsza ze stosu wstydu!
Uwinęłam się (prawie) ze stosami książek recenzenckich, zatem mogłam pozwolić sobie przeczytać coś, z mojego tak zwanego stosu wstydu, który od roku rośnie i zaczyna być większy ode mnie.
„Tyed” dotarło do mnie całkiem niedawno, a z racji, że było cienkie stwierdziłam, że poleci pierwsze, bo dużo czasu mi nie zajmie. No i nie zajęło. Tylko kilka godzin.
Blaire studiuje dziennikarstwo. Nie z własnej woli, czy pasji. Jej rodzice, zaproponowali jej takie studia i po prostu ją tam wcisnęli siłą, nie patrząc na to, że córka wcale nie chce być na takim kierunku. Co więcej, dziewczyna oblała ostatni semestr i teraz go poprawia, przez co stała się „tym gorszym dzieckiem”, gdyż jej siostra bliźniaczka z wieloma sukcesami na koncie jest modelką, która jeździ po całym świecie. Blaire cały czas, zastanawia się nad swoim życiem oraz przyszłością, bo nie wiąże ich nawet z dziennikarstwem, które studiuje.
Pewnego dnia, na zajęciach każdy dostaje mejla od wykładowcy z tematem, na który mają napisać ostateczny referat. Jednym poprawi to ocenę końcową, innym pomoże zdać. Blaire jest w tej drugiej grupie i wie, że ma teraz nóż na gardle.
Jej tematem okazuje się być MMA, a przyjaciele pchają ją do trenera Dawsona, który na siłowni trenuje właśnie zawodników tego sportu.
Już na samym początku, następuje mocna wymiana zdań, między Blaire, a jednym z zawodników, a głównym powodem jest palenie przed siłownią.
Potem, okazuje się, że ten przeuroczy, wielki chłopak ma być jej przewodnikiem oraz uczestnikiem wywiadu, który jest jej potrzebny do referatu.
Problem w tym, że Tyler Wilder, nie ma zamiaru odpowiadać na pytania dziewczyny za darmo.
Proponuje jej randkę, za wywiad.
Blaire, nie mając lepszego wyjścia, musi się na nią zgodzić.
Dawno nie czytałam książki w języku angielskim na papierze. Mam tego trochę w domu, ale z reguły wszystko mam przeczytane szybciej na czytniku, a że mogę nie doczekać premier polskich to kupuję po angielsku, aby mieć.
„Tyed” było jedną z książek od L.J.Shen, których nie miałam okazji przeczytać (podobnie jak Sparrow). Bez bicia przyznam się, że okładka przyciągała mnie od samego początku, gdyż... lubię wszystko co jest związane z boksem.
Na dwustu stronach nie można dobrze rozwinąć fabuły i bohaterów, ale L.J. Shen o dziwo, to udało się całkiem dobrze.
Blaire jest dwudziestotrzyletnią dziewczyną, która nie wie co ze sobą począć i rzeczywiście widać jej niezdecydowanie odnośnie swojej przyszłości. W dodatku nie jest szarą myszką, tylko odważną kobietą i potrafi powiedzieć to co myśli, aż pójdzie w „buty”. Polubiłam się z nią od samego początku.
Tyler, wydawał mi się nudny. Kolejny napakowany bohater, który ma powodzenie u kobiet. Na szczęście do czasu. Okazał się mieć drugie oblicze, trudne do okiełznania, przez co także zaskarbił sobie moją przyjaźń.
Autorka dodatkowo rozwinęła wątki poboczne, jak siostrę Blaire - Izzy, przyjaciela dziewczyny – Shane'a, ale to babcia skradła całe show.
Mając 80 lat, brała ślub po raz kolejny z 74 letnim Simonem.
I wiecie co? Ten ślub w tej książce był opisany, a rady babci kiedy Blaire miała problemy z Ty i studiami, były nie dość, że komiczne, to i też pełne prawdy.