Co ja czytam?
Pamiętacie, jak na facebooku trąbiłam, że znalazłam nową autorkę? I jak namówiliście mnie, abym przeczytała jej książkę, zanim wezmę inną, bo chcecie przekonać się, czy warto?
Zastanawiam się teraz, czy następnym razem Was słuchać, czy jednak nie.
S.L. Scott napisała serię „Kingwood”, która zaciekawiła mnie swoimi okładkami (skąd Wy to znacie?). Przeczytałam opis i stwierdziłam „okej, spróbujemy później, może będzie ciekawa”.
Przyspieszyliście moje plany i zaczęłam czytać tę pozycję znacznie szybciej i, jak tak teraz pomyślę to chyba trochę żałuję. A może nie? Przynajmniej wiem, że po tę serię już nie sięgnę.
Alexander Kingwood IV jest chłopakiem który nie przepada za swoim ojcem. Z wzajemnością.
Po śmierci matki chłopaka, razem z Kingwoodem III oddalili się od siebie i tak zostało.
Ojciec zarządza firmą, która jest jakby spuścizną matki młodszego Alexa, ale nie wiedzie się w niej za dobrze i IV (będę pisać IV i III na Alexów) dowiaduje się, że ojciec chce sprzedać firmę i zapomnieć o niej. Ponadto ze starego jest niezły gagatek, bo używa życia jak może i co noc ma inną pannę w łóżku. Młodszy Kingwood nie jest takim lekkoduchem. Pewnego dnia mając dziewiętnaście lat zobaczył dziewczynę z parasolką w grochy i zakochał się na zabój. Tego dnia, też stwierdził, że ona zostanie jego królową.
Sara Jane to prosta uczennica, która poznając IV miała siedemnaście lat. Kiedy oboje podrośli i poznali się lepiej, dziewczyna zaczęła spędzać u Alexa dni i noce, będąc jego opoką i ostoją. Jednak wszystko z biegiem czasu zaczęło się psuć, kiedy IV dowiedział się o pomyśle sprzedaży firmy Kingwood Enterprise. Wtedy też zaczął dociekać, czy śmierć jego matki, aby na pewno była przypadkowa.
Oczywiście na celownik wziął swojego ojca, który też nieźle namiesza.
Nie miałam żadnych oczekiwań do tej pozycji, bo zwyczajnie nie znałam, ani autorki, ani serii. „Savage” okazało się być... płytkie.
Bohaterowie są bezosobowi. Co więcej, miałam wrażenie, jakby Alexander IV był niczym Krisztian Grey, a Sara Jane dawała sobą zwyczajnie pomiatać.
Przytoczę Wam fragment podsumowujący (to nie cytat):
- Odejdź. Jestem złym człowiekiem. Podobnym do mojego ojca. Nie chce żebyś ze mną była. Możesz mieć lepsze życie - powiedział ON
- Alexandrze, jesteśmy razem, ufam ci, kocham cię, zawsze będę z tobą. Jeżeli taka jest twoja decyzja – odchodzi ONA
5 min później
- Wróć do mnie Saro Jane. Potrzebuję cię, tylko ty możesz mnie uratować. Kłamałem w wielu sprawach, ale nadal cię kocham. - powiedział ON ( kłamał jak z nut przez pół książki)
- Kochanie, wrócę do ciebie. Jestem tylko twoja, a ty jesteś tylko mój. Już zawsze będziemy razem. - powiedziała ONA, wracając
I tak było przez 3/4 książki.
Czy naprawdę muszę pisać coś więcej?
„Savage” miało być piękną historią o trudnej miłości, a okazało się klopsem.
Cała ta fabuła oparta jest na jakiś chorych sekretach, kłamstwach i pieniądzach, konflikcie ojca z synem. I nic więcej się tu nie dzieje.
Znaczy... tutaj w ogóle nic się nie dzieje. To tak zacznijmy od początku.
Nie wiem, jakim cudem autorka napisała cztery części tej serii, bo ja już po pierwszej wysiadam.
Alexander nie może się zdecydować, czy kocha, czy nie kocha Sary Jane. Ona sama nie wie, co ze sobą począć. Dziury w fabule są niczym studnie w ziemi i tak naprawdę to nie wiadomo o co biega. Nawet jeżeli książkę czyta się szybko i przyjemnie, to jej wnętrze jest zgniłe i zepsute.
Dajcie Wy sobie święty spokój z tą książką.