„Pretty Venom” - Ella Fields
Trzecia część serii, która zawładnie Waszymi sercami.
Już wiele razy na blogu pojawiały się recenzje książek Elli Fields, którą nieskromnie napiszę, znalazłam, jako pierwsza w kraju. Nie ukrywam, że do dzisiaj cieszę się z tego powodu jak dziecko bo jej książki są naprawdę świetne. Wzbudzają całą masę emocji i wciągają bez litości.
Zaczynając jednak od początku, czyli od okładki. „Pretty Venom” frontem pięknie wpasowuje się w całość serii. Gdyby kazano mi wybierać najlepszą okładkę książek Elli, to w życiu nie mogłabym się zdecydować. Każda z nich ma w sobie to coś, co przyciąga. Swoją drogą, pragnę „Pretty Venom”( czasami napisze „PV”) na półce podpisaną przez autorkę.
Callum i Renee od dziecka byli sobie przeznaczeni. Zaraz po przeprowadzce rodziny Renee, gdy ta była mała, aby połączyć dwie firmy w jedną wielką – Grant Holdings, jej matka oraz matka Calluma zaczęły planować ich związek i małżeństwo. Co więcej, starały się tak naprowadzić młodych na siebie, aby ciągle mogli się poznawać. Problem w tym, że Callum z Renee nie cierpieli swojego widoku od najmłodszych lat.
Kiedy udali się razem na studia, ich znajomość zaczęła dorastać i przeradzać się w prawdziwą przyjaźń, a nawet w miłość. Kiedy zrozumieli, co naprawdę do siebie czują zrobili baaardzo głupią rzecz, ale wiecie, młodość rządzi się swoimi prawami.
Pewnego razu na imprezie oboje przesadzili z alkoholem, ale to Renee zniszczyła ich związek.
Callum w akcie zemsty zaczął niszczyć siebie i swoją byłą dziewczynę.
Prawda okazała się być zupełnie inna.
Ale czy miłość potrafi wszystko wybaczyć?
„Pretty Venom” z początku wydawało mi się za słodkie (zresztą nie tylko mi). Wprawdzie chodziło mi po głowie, że Ella nie napisałaby tak całej książki i miałam rację. Wraz z piętnastym rozdziałem cała akcja ruszyła z kopyta, a słodkość zniknęła, jak ręką odjął. I całe szczęście.
Muszę przyznać, że po raz kolejny otrzymałam solidną dawkę emocji.
Renee z początku była mi obojętna, aż zaczęła się robić upierdliwa, a upierdliwość przeszła w irytację. Kiedy osiągnęłam punkt kulminacyjny stwierdziłam, że co by się nie działo już nie nie polubię. I nie polubiłam. Do samego końca.
Callum jest zaś bardzo ciekawą postacią. Powiem Wam, że czytałam już książki, gdzie faceci są chamami, ale tutaj? Welsh przekroczył każdą możliwą granicę. Z jednej strony wcale się mu nie dziwię, z drugiej zaś, czasami byłam na niego zła, bo zwyczajnie przesadzał. Mimo jego skandalicznego zachowania i tak go polubiłam i w sumie, jak myślałam, że Quinna i Toby'ego z poprzednich dwóch tomów, nikt już nie przebije, tak z kretesem się myliłam. Callum jest najlepszy.
Nie zabrakło też małych dramatów bohaterów, których znamy z wcześniejszych tomów serii. Wiele razy spotykamy Daisy z Quinnem oraz Pippę z Tobym, a także mamy okazję czytać o ich perypetiach życiowych. Wszystkie te książki łączą się ze sobą i zazębiają, co jest wielkim plusem.
Kolejnymi denerwującymi mnie postaciami były matki głównych bohaterów. Rany boskie!
Zazwyczaj te matki są w książkach irytujące, ale tutaj moje ciśnienie zostało wielokrotnie podniesione do za wysokiej skali. Jakbym dostała zawału to reklamacje zgłaszałabym do Elli.
Typowe gold diggery, chociaż nie są wiele młodsze od ojców naszych bohaterów i nie są ich macochami. Taki ich urok, ale generalnie... można je zabić?
„Pretty Venom” to kolejna udana książka od Elli Fields. Ponownie zawitacie do Gray University i spotkacie się ze starymi przyjaciółmi. Historia Calluma i Renee rozbudzi w Was skrajne uczucia, od nienawiści, po wielką miłość. Wiele razy będziecie łapać się za głowę z myślami, co Wy czytacie, ale końcem końców odczujecie satysfakcję z przeczytania naprawdę dobrej książki. To hate- love pełną gębą. Polecam z całego serca i „PV” i wszystkie inne książki Elli Fields.
Za egzemplarz dziękuję autorce - Elli Fields.