Tijan zaskakuje. Każda jej kolejna książka jest typowym „guilty pleasure”, ale tak dobrym, że chce się je czytać po kilka razy.
Kiedy zobaczyłam okładkę „Crew” dosłowne się w niej zakochałam. Mamy tu ubranego chłopaka, z bronią w dłoni. Samo zdjęcie nie mówi nam kompletnie nic o książce, a opis z tyłu tym bardziej nie rozwiewa wątpliwości co do fabuły.
Bren jest jedyną dziewczyną w czteroosobowej ekipie Wolf Crew (wilcza załoga). Dziewczyna razem ze swoimi przyjaciółmi, których liderem jest Jordan Pitts, jest wyjętym spod prawa dzieckiem. Jej matka nie żyje, ojciec siedzi w więzieniu, a starszy brat Channing jest założycielem i pomysłodawcą na pierwszą szkolną ekipę, a także, jest wyjątkowym zawodnikiem w podziemnym kręgu walk, które odbywają się oczywiście nielegalnie. Bren jest chłopczycą, która w swoim dotychczasowym życiu przeżyła bardzo wiele złego. Dziewczyna codziennie do Roussou High School chodzi z nożem, a jedyną osobą która może ją dotykać jest Cross – przyjaciel z ekipy.
W szkole są dwie bandy, z czego jedną jest właśnie Wolf Crew.
Drugą, znacznie większą jest odziedziczona po bracie, ekipa Alexa Ryersona, którego starszy brat Drake, poszedł na studia.
I jest byłym chłopakiem Bren.
Alex ma jednak gorącą głowę i decyzje, jakie podejmuje, każdego dnia sprowadzają na jego ludzi złe sytuacje. On sam, też lubi wpadać w kłopoty.
Pewnego dnia w szkole pojawia się Race Ryerson – kuzyn Alexa i Drakea. Chłopak zaczyna uczęszczać do szkoły z innymi, ale jego pobyt tutaj ma całkiem inny cel.
Co więcej, Race bardziej przychyla się ku Wolf Crew, niż ekipie własnego kuzyna.
Bren nie jest mu obojętna.
Ale nie tylko jemu.
Ktoś bliżej, pragnie uwagi dziewczyny i jej uczucia.
Starałam się napisać Wam, jak najmniej w akapicie wyżej, ale jednocześnie wytłumaczyć, jak najwięcej i zobrazować Wam całą tę pozycję. Sądzę, że mi się to udało, aczkolwiek Tijan poszalała po całości i w „Crew” rzuciła tyle wątków, że można się pogubić, kiedy straci się skupienie, chociażby na moment.
Dla fanów „Fallen Crest” mogę Wam napisać, że Sam i Mason byli wspomnieni raz w tej pozycji, a wszystko za sprawą Heather, którą znamy z tej serii i która tutaj jest dziewczyną Channinga.
Cała ta książką bardzo ładnie łączy się właśnie z „Fallen Crest”, a autorka zrobiła sobie piękną podwalinę pod kolejny tom z tej serii, zatem czekam na niego z niecierpliwością.
Idąc dalej. Bohaterowie są bardzo podobni do wcześniej wspomnianych Sam i Masona. Muszę przyznać, że czytając Bren czułam się, jakbym czytała o siostrze Sam, aczkolwiek bardziej zniszczoną przez życie. Cross jest moim mężem, podobnie jak Mason. Stawiam ich na jednym miejscu. Obaj są świetni.
Muszę przyznać, że gdzieś tam w głębi, podczas lektury spodziewałam się tego, co autorka zaserwowała mi pod koniec książki, ale i tak było to dla mnie zaskoczeniem. Zaś sam ostatni rozdział, a szczególnie epilog sprawił, że moja ciekawość nabrała znacznie większych wymiarów, niż na samym początku i całe szczęście, że Tijan zapowiedziała drugi tom na wiosnę 2019 roku, bo ciężko byłoby wytrzymać.
„Crew” to godny następca „Fallen Crest”, które my dopiero w Polsce poznajemy. Doskonale wiem, że Tijan ma tyle samo fanów, co i przeciwników swojej twórczości, ale osobiście uwielbiam jej książki i złego słowa ode mnie nie usłyszycie. „Crew” to coś nowego, czego jeszcze nie czytałam. Choć rodziców ponownie w życiu bohaterów nie ma, to fabuła, wydarzenia oraz zawiłości, jakie mają miejsce w tej pozycji są godne gratulacji. „Crew” zdecydowanie warto przeczytać. Teraz tylko czekać na polską wersję. Oby pokazała się na naszym rynku w miarę szybko.