Nie miałam okazji, czytać książek tej autorki wcześniej. Kojarzyłam jej nazwisko, bo przewijało mi się, gdzieś na GR czy innych serwisach, ale jakoś, większej chęci do sięgnięcia po jej pozycje u mnie nie wywołało.
Wydawnictwo Szósty Zmysł zapowiedziało wypuszczenie na naszym rynku jednej z jej książek, czyli „Poświęcenie”. Nie znając kompletnie fabuły, gdyż nie czytałam opisu, stwierdziłam, że sięgnę i przekonam się, czy warto.
Jak wyszło?
Julie Gentry miała wszystko. Męża, szczęśliwy dom, córkę. Miała też szwagra, który przez swój wybuchowy i nierozsądny charakter zaprzepaścił całe jej życie.
Pewnego dnia, zadzwonił do jej męża, a swojego brata i poprosił go, aby przyjechał po niego, gdyż wdał się w bójkę. Julia nie chciała, aby Gabe jechał, szczególnie, że miała Crew za nieopowiedzianego mężczyznę. Jej mąż mimo próśb wsiadł w samochód i wyjechał z domu.
Już nigdy nie wrócił.
Julia mierząc się ze śmiercią męża, zaczęła podupadać finansowo, ale Crew, który obwiniał się o śmierć brata pomagał jej i jej córce Everleigh każdego dnia.
Kiedy życie wdowy zaczynało nabierać sensu, okazało się, że jej córka jest poważnie chora.
I cała radość uleciała z Julii ponownie.
Czy kobieta zdoła zmierzyć się z widmem utraty córki, jedynego wspomnienia po swoim mężu?
Czy Crew odzyska zaufanie swojej byłej dziewczyny, którą nieświadomie oddał bratu, kiedy byli młodsi?
I o co chodzi z MMA i walkami w klatce?
Dowiecie się jak przeczytanie.
Generalnie to z początku czytałam tę pozycje z zaciekawieniem, które wraz kolejnymi stronami zaczynało przemijać. Jak mam być szczera to zawiodłam się na tej pozycji. Myślałam, że Crew pokaże coś więcej swoją osobą, a on jedynie starał się wiecznie wrócić do tego, co osiągnął z Julią zanim wyjechał i zostawił ją ze swoim zmarłym bratem.
Julia zaś irytowała mnie swoim myśleniem od ćwiartki książki. Ciągle obwiniała Crew za wszystko, nie chciała jego pomocy, gdzie sama nie potrafiła zadbać o siebie i córkę. Szukała winy we wszystkim dookoła, tylko nie w sobie samej. Typowa uparta oślica.
Myślałam, że „Poświęcenie” wciągnie mnie w swoją fabułę, ale tak się nie stało. W sumie to przeczytałam tę pozycję, bo nie miałam co ze sobą począć w domu i mój wzrok ślizgał się po tych literkach, ale ciało nie wyrażało żadnych emocji. Autorka pomysłem chciała wzbudzić litość i smutek u Czytelników, ale zrobiła to w taki sposób, że nie wyszło. No chyba, że to ja mam nieczułe serce (w końcu „Promyczek” jest dla mnie bardziej śmieszny, niż smutny).
Przez całą książkę nie poczułam przyspieszonego serca, ani szybszej akcji. Ta książka się po prostu toczy. Ot tak.
Czytasz jedno zdanie za drugim, rozdział za rozdziałem i w sumie nic więcej.
Nie wtapiasz się jednym ciałem z bohaterami i nie odczuwasz tego co oni, tylko stoisz z boku i zastanawiasz się, o co tu w ogóle chodzi.
Dziwna sprawa w sumie. Nie sądziłam, że będzie to tak monotonna, miałka i ckliwa historia, która nie rozbudza żadnych emocji.
Dlatego jestem zawiedziona, bo oczekiwałam czegoś innego.
Dodatkowo zakończenie zostało tak bezczelnie ścięte, że nie wiem, czy autorka nie miała na nie pomysłu, czy stwierdziła, że książka jest beznadziejna. Fakt, potem mamy dwa epilogi i wszystko się wyjaśnia, ale jeżeli chodzi o sam koniec, bez tych epilogów (gdzie akcja jest przesunięta o dwa lata do przodu) to nie ogarniam zamysłu autorki. To tak jakby gotować rosół i stwierdzić, że woli się jednak schabowego.
„Poświęcenie” Adriany Locke sprawdzi się u fanek „Consolation” oraz serii „Until” Aurory Rose Reynolds. Książka jest w bardzo podobnym typie, a wiem, że wiele z Was lubi wspomniane wyżej historie, które mnie osobiście nie porywają. Jeżeli zaś szukacie czegoś mocniejszego, to tutaj tego nie znajdziecie, także możecie sobie odpuścić. Znudzicie się, będziecie się zastanawiać, co Wy czytacie, a przez cztery godziny swojego życia, można przeczytać książkę zdecydowanie bardziej przyjemną.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu