Czy Chase, skradnie Wasze serca?
Kolejne książki Vi Keeland spływają na nasz rynek, a autorka z tego, co zauważyłam stała się bardzo popularna u nas. „Bossman” jest jedną ze starszych pozycji. Mimo pierwszego wydania tej historii w 2016 roku, patrząc na prędkość wydawania książek przez Vi, tę pozycję uważam już za starą. Na początku muszę pogratulować wydawnictwu, za zostawienie oryginalnej okładki, ale przycięcie jej w odpowiednim miejscu. Oryginalnie widać też nogi modela, a jego brzuch jest tak „wyfotoszopowany”, że szkoda nawet pisać. Kobiece postawiło na delikatniejszą okładkę, za co dziękuję.
Reese wskutek łóżkowego problemu, musiała zrezygnować z poprzedniej pracy, gdyż mężczyzna, z którym spała okazał się być jednocześnie jej szefem i największym dupkiem, jakiego można poznać.
Kobieta szukając nowej pracy, szuka też nowej miłości. Spotyka się na randkach z różnymi mężczyznami, a podczas jednej z takich randek, musi zwołać posiłki. Udając się w ciemny korytarz dzwoni do przyjaciółki i prosi, aby zadzwoniła do niej i uratowała ją z tej nudnej randki, gdzie wybranek opowiada o swojej matce. Niestety rozmowę telefoniczną, albo raczej nagrywanie się na poczcie głosowej słyszy jeden, schowany w cieniu osobnik, który stwierdza, że Reese jest zwykłą suką, skoro tak chamsko się wobec swojej randki zachowuje. Po szybkiej wymianie zdań każde wraca do swojego stolika, a chwilę później Chase pojawia się ze swoją randką przy stoliku Reese i zaczyna opowiadać historię jak poznali się w ósmej klasie.
Randka zostaje uratowana, bo Chase dosiada się do Reese i jej partnera, a kilka dni później spotykają się ponownie, na siłowni, kiedy Reese idzie ze swoim kolejnym pretendentem do chłopaka. Ponownie wciskają bajeczkę, tym razem inną, niż poprzednio, a potem Chase daje kobiecie numer do swojej przyjaciółki, która może pomóc znaleźć jej pracę.
W jego firmie.
„Szanse
na to, że wpadnę na niego w tym ogromnym mieście, były równe
temu, że trafi mnie piorun. Minie mniej niż tydzień, zanim
zrozumiem, że czasami piorun uderza dwa razy w to samo miejsce.”
„Bossmana” nie miałam okazji czytać w oryginale, także skupiłam się na polskiej wersji i muszę przyznać, że mam bardzo obojętny stosunek do tej pozycji. W sumie jest to ciekawa historia, aczkolwiek oklepana, jednak odniosłam wrażenie, że została zabójczo i niepotrzebnie rozciągnięta. Gdyby uciąć parę wątków mogłaby być lepsza.
Bohaterowie mają podwójne dno. Chase, długo kryje się z prawdą, a Reese także nie pragnie wyśpiewać wszystkiego na początku znajomości z przystojnym fanem zmyślonych historii. Kiedy już dowiedziałam się, o co chodzi to zrobiłam takie „aha, spoko”.
Nic więcej. Także, jak widzicie bez szału.
Czytałam naprawdę dużo książek tej autorki i do bardzo wielu wracałam, zatem mogę stwierdzić, że „Bossman” jest na razie najsłabszą pozycją jaką miałam okazję od Vi Keeland czytać.
Nie jest ona zła, czy nudna, ale stawiając „Egomaniaca”, czy „Simon, I want You” naprzeciw „Bossmana”, to ten ostatni wypada blado w rankingu.
Mało tutaj humoru, do którego przyzwyczaiła nas Vi Keeland. Historie, które opowiada Chase, może i sprawiają, że na twarzy pojawia się uśmiech, ale Reese jest dość sztywną postacią i zazwyczaj wszystko psuje. Relacja bohaterów jest zwyczajnie dobra. Poprawna. Nie zachwycam się nią, bo czytałam znacznie lepsze.
„Bossman” jest książką, która ni ziębi, ni grzeje. Tak, jak pisałam, mam do niej obojętny stosunek. Może się Wam spodobać, bo w końcu to Vi, ale możecie też się zmęczyć podczas jej lektury.
Decyzję pozostawiam Wam. Fanom powinna się spodobać, ale też dostrzegą różnice w tej pozycji, jeżeli popatrzą na nią pod kątem innych książek tej autorki. Ci zaś, którzy dopiero będą zaczynać swoją przygodę z Vi, niech sięgną po jej inne książki, wydane na naszym rynku, bo odnoszę wrażenie, że mogą się zniechęcić. A szkoda.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu