Hm....
Wiecie, że czekałam na tę pozycję, jak na szpilkach.
Wiecie, że miałam wobec niej bardzo dużo oczekiwań.
I wiecie co?
Nic. Właśnie o to chodzi, że nic.
Ciężko napisać opinię o książce, bez jej wcześniejszego „lekkiego” streszczenia, ale tutaj będę musiała dokonać niemożliwego. Jeżeli nie czytaliście „Damiena” to nie musicie czytać dalej, bo i tak nic nie zrozumiecie. Jeżeli zaś czytaliście „Damiena” to nic nie stoi na przeszkodzie, aby czytać kolejne linijki tekstu.
Alannah ma koszmary po tym co wydarzyło się w „Damienie”, czyli po raz kolejny mamy powtórzony motyw koszmarów po wcześniejszych wydarzeniach. Nic nowego.
Co więcej, już w „Damienie” dużo działo się u braci białowłosego bliźniaka. Dużo pod względem... powiększania rodziny.
Damien zazdroszcząc im budowania domowego ogniska, sam też chce takie mieć i zwraca się do Alannah po raz kolejny z propozycjami o własną rodzinę. Ona zaś, po raz kolejny odmawia.
Tak naprawdę, nie pisze Wam tutaj żadnych spojlerów, jeżeli czytaliście „Damiena”, bo to wszystko już było właśnie w głównej części braci Slater.
„Alannah” nie wprowadza niczego nowego do fabuły. Mamy tutaj powtórzenia, podobne do znanych nam sytuacji z poprzednich tomów. Przede wszystkim, mamy tutaj powiększanie „rodu Slater” i przyznam się, że robi się w tej nowelce zbyt (nazwijmy to potocznie) „dzieciato”. Wszędzie, dosłownie wszędzie są dzieci, albo któraś jest w ciąży, albo już tę ciążę kończy.
Szczerze mówiąc jest zawiedziona tą nowelką, chociaż pasuje ona do całości serii. Spodziewałam się mocnego „pieprznięcia” i zakończenia z hukiem całej serii. Alannah owszem, pasuje do Damiena idealnie i tylko ona mogła go ujarzmić (po trudach), ale mam wrażenie, że autorka nie do końca miała pomysł na tę nowelkę. Ta książka nie jest zła, ale nie jest też dobra. W porównaniu do innych nowelek z serii to właśnie "Alannah" jest najsłabsza.
Kończąc, decyzję pozostawiam Wam. Wiem, że lubicie kończyć serię, bo ja też to lubię, dlatego na pewno przeczytacie te nowelkę. Jednak nie czekajcie na zakończenie z przytupem. Ciągłe przeskoki w czasie oraz dialogi nie mające większego wpływu na fabułę, skutecznie niszczą, całą tę książkę. Zaś zajawka siódmej części robi ze Slaterów, typowych łagodnych tatusiów, którzy (wybaczcie za słownictwo), kurwa nie pasują, ani trochę do tej roli, po pierwszych tomach serii. Przy okazji link do mojej opinii o "Brothers".
Za egzemplarz recenzencki dziękuję