Arsen – opowieść o nieszczęśliwej miłości.
Z Mią Asher spotkałam się przy okazji czytania właśnie „Arsena”, ale w wersji angielskiej. Potem było jeszcze „Easy virtue” i ostatnio „Love me in the dark”, która też jest jej najnowszą książką.
Wydawnictwo „Szósty Zmysł” wydało jej flagową opowieść, czyli jak dobrze widzicie i myślicie „Arsen”. Pamiętam jak tylko nowina o tej pozycji pojawiła się u nas w kraju, a kobiety dosłownie oszalały z radości.
„Czasem
brak kontroli, brak jakichkolwiek myśli i zatracenie się w chwili to
najwspanialsze uczucia na świecie. Wyzwalające. Uzależniające. Nic nie odurza
równie mocno. To ten rodzaj wolności, który smakuje tak słodko, że chce się więcej
za każdym razem.”
Catherine jest przykładną żoną. Spotkała swojego męża Bena jeszcze jak byli nastolatkami i oboje już wtedy wiedzieli, że to miłość. Są ze sobą od dłuższego czasu i są szczęśliwi jednak, aby osiągnąć pełnię tego szczęścia potrzebują dziecka. Dziecka, o które walczą od roku i za każdym kolejnym poronieniem Cathy zaczyna zamykać się w sobie, odtrącać męża i wątpić w samą siebie.
Nie pomagają słowa otuchy, nie pomagają terapie u lekarzy, a kobieta czuje się pusta, zniszczona, niewarta samej siebie, skoro marzy tylko o dziecku, a nie potrafi go donosić do porodu.
Małżeństwo jej i Bena zaczyna tracić, oboje zaczynają się od siebie oddalać i unikać. Kobieta myśli, że dziecko jest ostatnim ogniwem, które może uratować ich związek i zespolić na nowo.
Pewnego dnia dostaje z pracy zadanie, aby pojechać na lotnisko po bardzo bogatego klienta.
Zamiast niego widzi jego żonę i syna. Syna, który pożera ją wzrokiem od pierwszego wejrzenia, a przez jego iście niebieskie oczy Cathy czuje się prześwietlana na wskroś.
Arsen, bo tak ma na imię ten chłopak będzie jej zgubą.
Jeżeli tylko odważy się wkroczyć w niebieską toń jego oczu i zapomnieć o wszystkich niepowodzeniach, jakie do tej pory zdążyły ją zniszczyć.
„Z byciem
samolubnym jest tak, że nic cię nie obchodzi, czy ktoś płaszczy się przed tobą
i błaga, by z nim zostać, oferuje ci świat, serce i duszę. To się nie liczy.
Zrobisz, co zechcesz. Czego potrzebujesz. Liczy się tylko to, czego ty chcesz.
To, czego ty potrzebujesz.”
Mia Asher zdecydowanie wie jak grać na uczuciach Czytelnika. Pisałam to w recenzji „Love me in the Dark” i piszę to też tutaj. „Arsen” to piękna opowieść o trudnościach życia. O wyborach, zdradzie, prawdziwej miłości, błędach i odkupieniu.
„Życie bez miłości, bez gonienia za marzeniami,
nic nie znaczy. Nic. Jest smutną, pieprzoną pustą skorupą, Catherine.”
Bohaterowie są wyraziści. Przyznam szczerze, że historia opowiedziana w tej książce jest opowieścią, którą możemy spotkać w prawdziwym życiu. Autorka pokazuje nam jak przypadkowe zauroczenie może zniszczyć wieloletni związek, którego fundamenty zostały solidnie podkopane. Potem zaś, gdy wszystko zostanie postawione na jedna kartę nie osiąga się niczego, a wręcz przeciwnie jest coraz gorzej.
Moja miłość do Bena odżyła wraz z początkiem tej książki. Pamiętałam w angielskiej wersji, że tam Ben był moją ulubioną postacią i tutaj podtrzymuje to całym sercem. Zdecydowanie jego zachowanie jest odpowiedzialne, nieprzewidywalne i szkoda mi go było, że Cathy zrobiła mu taką krzywdę.
Szczerze, to zastanawiam się czy takie zakończenie, jakie Mia zrobiła w „Arsenie” miałoby rację bytu w prawdziwym życiu.
Sama Cathy była dla mnie, coż… zdzirą. Jestem w stanie zrozumieć to, co przechodziła z każdym kolejnym poronieniem, ale nie ma wybaczenia a w tym, do czego ją jej rozpacz doprowadziła. W końcu mówi się, że małżeństwo jest na dobre i złe. Nie lubię jej, ale z tego, co wiem to nikt jej nie lubi, więc nie jestem w tym jedyna.
Arsen jest gagatkiem. Chłopcem, który nie wie nic o życiu i potrafi jedynie imprezować. Dodatkowo uważam go za pasożyta i nieodpowiedzialnego nastolatka, mimo że jest zdecydowanie starszy.
„Miłość
nie powinna nigdy ranić. Miłość powinna leczyć, być ucieczką od nieszczęścia,
sprawiać, by jebane życie było coś warte.”
Mogę trochę ponarzekać?
Chciałam się przyczepić do korekty wydawnictwa Szósty zmysł. Szczerze, zastanawiam się czy ona istnieje, bo po przeczytaniu „Arsena” naliczyłam z dziesięć błędów w literówkach. Nie znam słowa „dejr vu”. Znam „deja vu”, ale może za naszymi plecami powstaje nowy słownik, a my nic o nim jeszcze nie wiemy. Ogólnie to bardzo słabe wyłapywanie błędów. Jestem zniesmaczona tym, że Wydawnictwo o naprawdę ciekawych tytułach nie potrafi zadbać o Czytelnika także podczas lektury ich książek. Błędy kłują w oczy niestety.
„Teraz rozumiem, dlaczego ludzie uważają, że
miłość jest jak narkotyk. Nie masz jej dość. Potrzebujesz więcej.”
Wracając do książki, „Arsen” to pozycja naprawdę warta przeczytania. Uwielbiam styl Mii, uwielbiam ją samą, jest bardzo pozytywną osobą i liczę, że ujrzymy więcej jej pozycji w naszym kraju.
„Arsen” jest książką ciężką, muszę to napisać. Ciężką w swoim jestestwie, trudną w swojej historii i przyznam szczerze, że dość często zastanawiałam się ile z tego to historia prawdziwa. Historia Cathy, Bena i Arsena, pokazuje jak niepowodzenia w małżeństwie mogą stać się przepaścią, z której nic nie jest w stanie uratować. Jest to pozycja, która sprawi, że będziecie ją kochać i nienawidzić jednocześnie, a także będziecie chcieli ją czytać i nie czytać na raz. Będziecie się cieszyć i smucić. Przede wszystkim zaś zrozumiecie, że o małżeństwo należy dbać codziennie, nawet jeżeli życie rzuca kłody pod nogi, aby wystawiać je na próbę.