Kapitan
Roland powraca! Tym razem, wpakował się w niezłą kabałę.
Moi waleczni
Kamraci!
Jam, Wam dobrze znany Roland, zwany Wywijasem. Ten, co ukradł „Błędnego
Rycerza”
nie wiedząc, na co
konkretnie się pisze. Nie o
tym jednak przybyłem Wam prawić, szczury lądowe.
Zbieram załogę, gdyż moi starzy piraci to zbyt wielkie boidupy, aby z życia mając ciepłą
jamę z karczmą i dziewkami udać się na morską
przygodę ze swoim
ulubionym kapitanem, który nie raz, nie dwa ratował ich przed wrogiem. Stało się
tak, żem podpisał pakt… pakt będący
cyrografem z Piekłem. Jak wiecie
walka wielka była między siłami Niebios, a diabłami.
Moja chęć pozbycia się klątwy sprawiła,
że szatańskie pomioty wykorzystały to i tym oto sposobem stałem się
ich zabawką, własnością
i chłopcem na posyłki. Na posyłki? Ja! Wielki Roland Wywijas, kapitan
„Błędnego
Rycerza”,
który
uratował Wyspy
Rozpustne!
Przechodząc do sprawy,
dostałem od nich okręt zwany „Odmętem” i mam go poprowadzić,
czyniąc zwiad.
Problem w tym, że okręt ten jest dziełem diabłów i diabły będą częścią załogi.
Moi załoganci, z którymi było mi dobrze nie chcą
mi pomóc,
bo boją się szatańskiej klątwy
i metalowej puszki, jaką
jest „Odmęt”.
Dlatego ja, kapitan Roland skłaniam
się przed Tobą tu i teraz i wyciągam dłoń
do ciebie z prośbą.
Sięgnij po nią, jeśliś
odważny i kumaty w
morskich sprawach, dołącz
do mnie i przekonaj się
czy potrafiłbyś wytrzymać w ciężkich morskich warunkach. Przy okazji
mogę postawić sakiewkę
złota na stół, że przygoda, jaką
przeżyjesz, zostanie
w twojej pamięci do końca twoich dni.
Roland Wywijas
Dawno
nie było tak, żebym książkę wypchaną po brzegi fantasy skończyła w jeden dzień.
Zazwyczaj, albo świat był przekombinowany, albo postaci niedopasowane, albo po
prostu fabuła była beznadziejna. Pomijam pierwszą część przygód Rolanda
Wywijasa, bo te były lekturą pełną wrażeń i uskuteczniły powiększenie się mojej
miłości do Marcina Mortki.
W „Wyspach Plugawych” nasz bohater otrzymuję od Piekła tytuł dowódcy sił
morskich oraz lądowo- dywersyjnych pierwszego okrętu podwodnego.
Tutaj muszę się zatrzymać. Gdy ujrzałam słowa okręt, podwodny, blaszana puszka,
peryskop moje serce stało się płynnym miodem, zaczęło znacznie szybciej bić,
oczy zaś przyspieszyły tempo czytania, a to wszystko za sprawą tego, iż sama
zawsze chciałam należeć do załogi okrętu podwodnego i do teraz żałuję, że
kobiet tam nie biorą.
Nie mówię tutaj tylko o mojej miłości do okrętów podwodnych, ale o całym
wykreowanym świecie, charyzmatycznych bohaterach oraz nietuzinkowej fabule.
„Wyspy Plugawe” jak i „Morza Wszeteczne” to pozycje, które
jeżeli tylko pozwolicie, zabiorą Was w piracki świat z nadprzyrodzonymi
istotami. Nauczą Was posługiwać się kabestanami, cumami i wspinania po rejach
żaglowców. Będziecie wiedzieć jak pić, żeby wypić dużo i się przy okazji nie
upić, a końcem końców zwiedzicie świat i uprzykrzycie życie diabelskim istotom
pomagając Rolandowi.
Oddajcie się, zatem przygodzie i dołączcie na pokład „Odmętu” chyba, że macie
chorobę morską… to zostańcie na lądzie.
„Jesteśmy piratami, do cholery! Skoro nie udało
nam się ustatkować na lądzie, powinniśmy
grabić, palic, łupić, a nie walczyć
o czyjeś dobro!”
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Uroboros.