To drugi taki post na blogu. Wcześniejszy macie tutaj.
Nie będzie to recenzja, nie będzie to zapowiedź… w tym poście przeczytacie o pięknie książki, która zasługuje na podziwianie, dotykanie i wąchanie zanim zacznie się jej lekturę.
„Illuminae”, bo taki jest jej tytuł zamówiłam podczas akcji Moondrive, która polegała na kupnie książki, w zamian za jej wydanie. Należało uzbierać odpowiednią sumę, aby pozycja mogła się w ogóle wybrać do drukarni i zacząć drukować. Odzew z tego, co zauważyłam był przeogromny, co tylko umocniło moją wiarę w ludzi czytających w naszym kraju.
Miło.
Nie pytajcie mnie, o czym jest ta książka, bo nie wiem. Ba, nie czytałam nawet jej opisu, kupiłam w ciemno z racji, że mam słabość do pięknych okładek.
A wydanie „Illuminae” jest zdecydowanie jedną z najbardziej oryginalnych książek, jakie widziałam w swoim życiu.
Już na początku warto wspomnieć, że pozycja ta ma obwolutę na prawdziwą okładkę i to ona nadaje barwy całej lekturze. Sama „goła” okładka nie powala, raczej nie zwróciłabym na nią uwagi w sklepie nawet jakby stała frontem.
Strony są… dziwne. Jedne białe inne czarne, na niektórych prawie nie ma tekstu, przez co mam wrażenie, że będzie się to czytać szybko i przyjemnie, ale też mózg pójdzie do pracy przy lekturze.
Do zestawu dołączone były pocztówki, naklejka, zakładki oraz płócienna torba. Cały zestaw prezentuje się z gracją i śmiało mogę napisać nie znając treści książki, że warto mieć ją na półce dla samego posiadania.
O tak, bo zachwyca wyglądem.