Kiedyś usłyszałam że z książkami K.N. Haner jest tak, że
albo je pokochasz, albo znienawidzisz.
Z racji, że lubię ryzykować, a książki, które mnie zachwycają innym się nie
podobają, zapragnęłam spróbować. Premiera „Koszmarów Morfeusza” już niedługo i
właśnie tę pozycję dziś Wam przynoszę.
Nie znając pierwszej części muszę Was uprzedzić, że będzie
to recenzja tego tomu bez odniesień do „Snów Morefusza”, no niestety muszę to
nadrobić, ale i na to przyjdzie odpowiednia pora. Mimo braków muszę przyznać...
P-R-Z-E-P-A-D-Ł-A-M!
Wiecie doskonale, że nie czytam polskich autorów, bo jakoś nigdy nie pociągali
mnie nasi rodzimi twórcy. Biorąc jednak do ręki „Koszmar Morfeusza”nie wiedziałam
czego się spodziewać, a zaczynając nie sądziłam, że zabieg niedzielenia fabuły
na rozdziały będzie tak udany!
Wyszło na to, że zamiast odkładać książkę za rozdziałem,
siedziałam i czytałam dopóki oczy same nie zaczęły mi się zamykać.
Ze „Snów Morfeusza”... a nie, to jeszcze w planach.
„Koszmar Morfeusza” opowiada o dalszych losach poznanej nam (lub nie) Cassandry
Givens oraz tajemniczego Adama McKeya zwanego tytuowym „Morfeuszem”. Opowiada
to mało powiedziane. Historia tych dwojga wciąga i pożera nas, zabierając w
podróż po koszmarach na całe dwa dni. Ciąg dalszy przygód Cass, która pragnie
za wszelką cenę uratować swojego ukochanego od mafii jaką jest cały klub
Mirrors odkrywa przed nami kolejne puzzle, które zaczynają łączyć się w
logiczną całość.
Autorka po mistrzowsku rozwija fabułę, skłaniając czytelnika
do czytania kartki za kartką, z racji, że na każdej stronie dzieją sie kolejne
wydarzenia mrożące krew w żyłach. Sama nie wiem dlaczego, ale czasami byłam
oburzona tym dlaczego Adam jest taki jaki jest, innym razem rozumiałam jego
zachowanie. W pewnych momentach byłam zaskoczona, szczególnie gdy zostały
rozwinięte wątki z przyjaciółmi, osobami, z którymi główna bohaterka spotyka
się niemalże codziennie.
Ta pozycja jest erotykiem. To niewątpliwe, gdyż każda kolejna scena seksu jest
coraz bardziej odważniejsza i wyszukana. Byłam miło zaskoczona śmiałością
autorki przy opisywaniu zbliżeń bohaterów, ale jeżeli myślicie tylko o McKeyu i
Givens to podgrzeje teraz atmosferę pisząc, że oni to raptem czubek góry
lodowej w tym co dzieje się w tej książce. Morfeusz staje się postacią
drugoplanową, nie rozdaje kart mimo, że dalej ma bardzo duży wpływ na życie
Cassandry. Jednak w akcję wkracza Eros i to on jest tutaj szefem. Prawdziwym szefem
wydarzeń w książce.
Znienawidziłam go i jednocześnie coś mnie w nim intrygowało przez całą lekturę.
Co do samego Adam i Cassandry. Ich kreacje są tak rożne, że aż dziwie się, że
ich miłość może działać.
McKey jest niedostępny i zimny, jedynie jak ma jakiś interes do Cass (
domyślcie sie sami) to robi się z niego słodki szczeniak i nagle zaczyna ją
przytulać i być przy niej. Po czym znowu znika i zostawia ją kompletnie
zdezorientowaną.
Zaś Cassandra jest w gorącej wodzie kąpana, najpierw robi potem myśli o swoich
czynach, co odbija się nie tylko na niej, ale też na jej znajomych i samym
Adamie. Nie potrafi posłuchać mądrzejszego i usiąść grzecznie na miejscu. W
sumie rozumiem ją na swój sposób, bo gdybym sama wpadła w takie bagno to też
bym chciała się z niego jak najszybciej wydostać. Każdym możliwym sposobem. Mimo
to, do obu postaci zachowałam obojętny stosunek.
Język książki jest lekki i przyjemny. Autorka mimo, że na każdej kolejnej
stronie coś się dzieje, zgrabnie dozuje czytelnikowi dawki emocji i trzyma w
napięciu. Bomba na końcu jest, oczywiście. Jednak jeszcze nie ma zamiaru
wybuchnąć, bo lont do końca długi, dlatego z niecpierpliwością czekam na
kolejny tom, który ukaże się jeszcze w tym roku. No i czekam, aż zajedzie do
mnie pierwsza część, żebym mogła mieć jasny obraz całości.
Rada dla Was, jak pisałam, że „Uwikłanych” można czytać od
Hudsona tak tutaj nawet nie próbujcie brać drugiego tomu bez przeczytania
pierwszego. Jest cieżko, a potem trzeba nadrabiać.
Ja zaś teraz sobie przycupnę i poczekam na ostatni tom tej mrocznej,
a jednocześnie ekscytującej, pełnej
pasji i oddania historii.
Dziękuję za egzemplarz recenzencki EditioRed.
Laure
Laure