Gdy pamięć do anime nie ta, manga wszystko przypomina.
Swego czasu dzięki jednemu przyjacielowi, który rzucił hasłem „Oglądaj Akame koniecznie” usiadłam do krótkiego, zakończonego anime o tej samej nazwie, co manga. ( no shit, Sherlock )
Zostałam porwana w świat zabójców w imię prawa i pamiętam, że stwierdziłam, iż „Akame ga Kill” to dobrze spędzony czas.
Potem jednak zwykłam na dobranoc oglądać coraz to kolejne rysowane historie i zwyczajnie zamazało mi się to, co w „Akame” było.
Do teraz.
Wydawnictwi Waneko sprawiło mi radość w pewien piątkowy wieczór, kiedy to wraz z innymi mangami przyszło papierowe wydanie „Akame ga Kill”. Konkretnie trzech tomików, które zostały już wydane. Sięgając po nie, wciągnęłam się momentalnie jak w anime, a po pierwszym tomie wszystko zostało w mojej pamięci odświeżone i co gorsza… znowu pojawił się smutek i łzy.
Tatsumi, młody wojownik wraz z dwójką najlepszych przyjaciół udaje się do stolicy, aby zarobić pieniądze, jako żołnierz i wspomóc ludzi w swojej biedniejącej z każdym dniem wiosce. Chłopiec ma swoje ideały i wartości i robi wszystko, aby udało mu się dotrzeć do celu, jednak w wyniku pewnych problemów zostaje rozdzielony ze swoimi przyjaciółmi.
Końcem końców dociera do stolicy i już na samym początku zostaje okradziony przez dziewczynę, ze sporym „przednim gabarytem”. Tatsumi stwierdza, że czeka go drzemka pod chmurką, ale los się do niego uśmiecha i zostaje zaproszony przez bogatą dziewczynkę do jej domu, gdzie zostaje nakarmiony i ma własne ciepłe łóżko. Okazuje się, że idealna rodzina, która przyjęła go pod swój dach, wcale nie jest taka idealna. Kiedy zabójcy z Night Raid przybywają do ich rezydencji, aby wykonać zadanie zabicia burżujskiej rodziny prawda wychodzi na jaw. Wabią niewinnych, bezdomnych ludzi, aby znęcać się nad nimi dopóki nie wydadzą ostatniego tchnienia.
Tatsumi widząc swoich przyjaciół zabitych przez tę rodzinę, wykonuje pierwszy krok do dołączenia do gildii zabójców.
Zabija dziewczynkę, która zabrała go z ulicy, a Night Raid zabiera go ze sobą i po namowach chłopak zostaje jednym z nich.
Dalej mamy okazję czytać o kolejnych zleceniach, jakie członkowie Night Raid otrzymują od szefowej, a Tatsumi spędza czas z każdym po kolei, dowiadując się jak dostali się do gildii oraz co to jest teigu.
Jak pierwszy tomik był wstępem z przytupem tak w każdym kolejnym robi się ostro i jednocześnie smutno. Pojawia się postać generał Esdeath – kobiety, która uwielbia tortury i pracuje dla premiera. Jej zadaniem jest zniszczyć Night Raid do ostatniej osoby. Poniekąd plan Esdeath wypala, bowiem członków gildii zabójców robi się coraz mniej.
Znając anime i wiedząc jak się skończy, mam wrażenie, że dalsze tomy mang będą dla mnie ciężką przeprawą, gdyż przez dwadzieścia cztery odcinki przyzwyczaiłam się do postaci i coż… trudno będzie mi się z nimi rozstać. Szczególnie, że po zamknięciu trzeciego tomu nie wiedziałam, co począć ze swoim życiem.
„Akame ga Kill” to manga od szesnastu lat. Jest dość brutalna, jucha leje się tam niemalże cały czas i ciągle ktoś pada martwy. Postaci mają pięknie wykreowane charaktery, każdy z nich jest inny i inna była jego motywacja, aby zostać zabójcą w imię sprawiedliwości. Historia jest napisana z pomysłem oraz oryginalnością, gdyż nie dość, że każdy bohater ma swój własny kolor to jeszcze odróżnia ich od siebie samych teigu, jakimi się posługują. Nie ukrywam, że smutną częścią tej mangi, bądź anime jest to, że ktoś musi się poświęcić, aby ktoś mógł żyć. Ja osobiście, mam tego pecha, że postaci, które lubię najbardziej, zazwyczaj muszą w końcu umrzeć. Od bardzo dawna staram się nie lubić nikogo, ale myślicie, że to łatwe? A w życiu. Niestety bajka ciągle się powtarza.
Wydawnictwo Waneko jak zawsze stanęło na wysokości zadania, jeżeli chodzi o wydanie. Okładki z kolejnymi bohaterami sprawiają, że chce się je oglądać. A zapach mang… ech… książki tak nie pachną jak mangi. Możecie mi wierzyć. Nie da się ukryć, że są to tomiki na góra trzydzieści minut, ale z racji, że jestem osobą, która lubi oglądać to dość często łapałam się na tym, że wpatrywałam się w postaci starając się zauważyć coś charakterystycznego. Przyznam się, że dość często mój wzrok na dłużej zatrzymywał się na Bulatcie, który jest moja ulubioną postacią z Night Raid.
Swoją drogą, ciągle śmieje się z tego, że podczas czytania mangi miałam odruch czytania jak w anime.
Kiedy widziałam Night Raid w dymku, to mój mózg od razu wołał „Nighto Raido”, a ja wewnętrznie się z siebie samej śmiałam jak dobrze to anime weszło, że po tak długiej przerwie pamiętam jak w nim mówili.
Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy „Akame go Kill”. Jest to manga, którą muszę mieć na półce koniecznie. Świetna historia, piękne wykonanie, cudowni bohaterowie – to czyni tę mangę jedną z moich ulubionych, do których z całą pewnością będę wracać.
Zatem jeżeli lubicie troszkę fantastyki, walk na różne dziwne i normalne bronie oraz motyw zabójców Wam nie straszny to „Akame ga Kill” będzie dla Was idealną rozrywką.
Dziękuję wydawnictwu Waneko, za możliwość przeczytania tej mangi.