Wypełnić przeznaczenie.
„Narodziny Bohatera” zwróciły moją uwagę, ponieważ lubię azjatyckie klimaty. Nie tak dawno temu skończyłam fenomenalna grę, która sprawiła, że mam komputerowego kaca, czyli „Ghost of Tsushima”. Wydawnictwo Zysk i s-ka nie ma litości i proponuje ponowne wejście w azjatyckie strony, ale tym razem do Chin.
Kiedy ojciec Guo Jinga zostaje zamordowany przez wysłanników dynastii Jin, chłopiec wraz z matką uciekają na dwór Czyngis-chana, aby u niego szukać schronienia. Pewnego dnia Guo będzie musiał stoczyć pojedynek w Gospodzie Pijanego Nieśmiertelnego, ale zanim to się stanie, chłopak pod opieką najsłynniejszego wodza Mongołów, taoistycznego mistrza i Siedmiorga Bohaterów z południa doskonali swoje umiejętności w sztukach walki. Młodzieńcowi przyjdzie zmierzyć się ze swoim przerażającym przeznaczeniem. W podzielonym kraju będzie musiał wybrać między miłością, a nienawiścią i honorem, a zdradą. A jego misją będzie obudzić w sobie bohatera, który tylko czeka na znak, aby powstać. W świecie, w którym magia splata się z kung-fu, żądza władzy z oświeceniem duchowym, a świat rzeczywisty ze światem bogów i demonów, powstaje bohater, któremu przyjdzie wypełnić przeznaczenie mu pisane.
„Narodziny bohatera” to pozycja, z którą trzeba się polubić. Z początku przychodzi to dość ciężko, ponieważ autor ma bardzo trudny styl pisania, ale kiedy już przełamiemy barierę, przez lekturę się po prostu płynie. W tej książce jest wszystko, czego potrzebuje fan kultury azjatyciej, a konkretnie chińskiej. Historia, legendy, kultura i tradycje, które kiedyś żyły w Chinach, a teraz nadal istnieją, choć w lżejszych wcieleniach.
Nie da się ukryć, że aby dobrze wczuć się w „Narodziny bohatera” trzeba się mocno skupić na lekturze. Autor przemyca tutaj wiele wartości i między słowami możemy odnaleźć drugie dno. Niemniej jednak skupienie jest tego warte, bo historia Guo oddaje każdą sekundę z nią spędzoną z nawiązką.
Choć książka może odstraszać grubością, nie ma się czym przejmować. Jest to potężnie wciągająca w swój świat lektura, która nie pozwala się oderwać nawet na moment. I fakt, być może jestem MOCNO subiektywna, ponieważ uwielbiam Azję i wszystko, co z nią związane, ale serio... nie musicie być zafiksowani na punkcie Chin, aby bawić się przednio podczas uczestniczenia w tej przygodzie.
Wyobraźnia pracuje tu na pełnych obrotach. Autor prowadzi nas przez intrygi, tajemnice i bardzo dynamiczne walki, które wiją nam swój obraz w głowie. Jestem bardzo ciekawa, jak mój mózg by pracował, gdybym czytała tylko „Narodziny Bohatera”, a nie wspominała ciągle „Ghost of Tsushima” (zupełnie przy okazji).
„Narodziny bohatera” to must read dla fana azjatyckiej kultury. A jeżeli lubicie filmy z Jackie Chanem to tym bardziej zostaniecie kupieni tą pozycją. Bawiłam się przy niej bardzo dobrze, mimo skupienia, jakie wymagała i czekam na kolejny tom serii „Bohaterowie Legendy Kondora”.