Szok.
„Lights up” było pozycją, o której kompletnie nic nie wiedziałam. Rysunkowa okładka od zapowiedzi kusiła, aby sięgnąć po tę pozycję i przekonać się, czy wnętrze też jest tak kolorowe. A, że jestem osobą, która nie lubi żyć w niepewności, „Lights up” pojawiło się w mojej biblioteczce.
Z radością muszę napisać, że jestem w szoku, ale o tym za chwilę.
W Portsall, miasteczku, w którym każdy się zna doszło do tragedii. Jeden z najzdolniejszych uczniów w miejscowym liceum rzucił się z klifu. Podejrzenie morderstwa padło na Leonce Derose'a, który nosi miano buntownika i wulgarnego młodego człowieka. Uważnie przygląda mu się nawet sam szeryf Lavigne. Blanca, będąca córką szeryfa cierpi na bezsenność, która daje o sobie znać nie tylko brakiem snu, ale też krwotokami z nosa. Dziewczyna pragnie otrzymać stypendium które pozwoli jej wyjechać do Paryża, gdzie jej problemy ze snem mają zostać wyleczone. Pewnego dnia Blanca zostaje przydzielona do szkolnego projektu, który ma zrobić z Leoncem. Dziewczyna szybko spisuje na straty powodzenie zadania, jakie dał im nauczyciel. Derose nie jest chętny do nauki, a jakby tego było mało Blanca, nie czuje się przy nim bezpiecznie. Wszystko zmienia się pewnej nocy, w latarni, która łączy Blance i Leonce'a i staje się miejscem ich spotkań i spowiedzi.
Czy bad boy podejrzany o morderstwo i pilna uczennica będą w stanie zrobić projekt, który spełni marzenia o stypendium? Czy Leonce zdejmie maskę, którą wszyscy widzą i pokaże się Blance z zupełnie innej strony?
„Lights up” to druga książka Natalii Fromuth. Nie miałam okazji czytać pierwszej, ale po historii Blanci i Leonce'a mam ochotę sięgnąć także po „Perfectly wrong”. Z czystym sumieniem mogę też napisać, że jest to książka, która jest idealnym przykładem literatury dla młodzieży. Wydawnictwo BeYA! zgodnie ze swoją nazwą sięga po pozycje, które pasują do nurtu YA. Ach, gdyby większość książek dla młodzieży była napisana w taki sposób.
Styl Fromuth jest bardzo luźny i, aż mam ochotę określić go, jako przyjazny czytelnikowi. Szybko zostałam wciągnięta w opowieść licealistów, którzy próbują wyrwać się z małego miasta. Swoją drogą, Portsall jest bardzo podobnym miasteczkiem, jak większość tych w Polsce. Pewnego dnia, każdy z nas budzi się w domu i stwierdza, że miasto jest już dla niego za małe. Pragnie możliwości i rozrywki, a przede wszystkim anonimowości, która w jakiś sposób pomaga zdjąć maskę przed ludźmi. Bo skoro i tak nikt nas nie zna, to dlaczego mamy udawać kogoś, kim nie jesteśmy.
Byłam ciekawa wątku bezsenności, który doskwiera Blance, ale niestety tutaj nieco się rozczarowałam, gdyż mimo dużego potencjału jest to potraktowane nieco po macoszemu. Szkoda, bo można było wyciągnąć z tego pomysłu znacznie więcej, ale mam nadzieję, że autorka w kolejnych książkach zadba o rozwinięcie szczegółów.
Podobało mi się. Jestem zaskoczona, bo podchodziłam do tej pozycji z dużym dystansem. „Lights up” to świetna młodzieżówka, która od pierwszych stron wciąga w swój świat i sprawę, z jaką boryka się miasteczko. Bohaterowie są bardzo sympatyczni, a przede wszystkim, na kartkach książki, podczas lektury dochodzi do widocznej przemiany, zarówno Lavigne, jak i Derosy. Mam tylko pytanie do grafika okładki, która bardzo mi się podoba, ale... gdzie jest latarnia? Halo?
Czekam na kolejną książkę autorki i tym razem mam nadzieję na kolejną świetną opowieść, która umili mi czas. A! „Lights up” bardzo Wam polecam!