Ikona UNICEF-u.
Robert Matzen po raz kolejny ukazuje najjaśniejszą gwiazdę Hollywood – Audrey Hepburn w kolejnej książce. Tym razem autor wprowadza nas w życie aktorki nie jako gwiazda filmowa, ale jako ambasadorka UNICEF-u.
Audrey Hepburn uchodzi za jedną z bardziej wpływowych osób, które dołączyły do pracy dla UNICEF-u. Jej doświadczenia wojenne – śmierć członków rodziny, głód, wyrzeczenia i aktywność w holenderskim ruchu oporu – dały jej odwagę i determinację. Sprawiły, że Hepburn z niezwykłą sobie naturalnością niosła bezinteresowną pomoc humanitarną dzieciom i ich bezradnym matkom w najbiedniejszych, nękanych przez działania wojenne, czy choroby regionach świata. Tytuł ambasadorki Dobrej Woli UNICEF-u sprawił, że Hepburn całkowicie oddała się działaniu na rzecz pomocy innym. Stało się to jej pracą, którą zajęła jej całe życie, aż do śmierci w 1993 roku.
Mogłoby się wydawać, że aktorka słynnego „Śniadania u Tiffany'ego” będzie ładną buzią w całej akcji niesienia pomocy. Stało się zupełnie odwrotnie. Hepburn zamiast stawiać się na pięknych galach, aby pozyskiwać środki finansowe dla krajów, które ich potrzebowało, postanowiła udać się bezpośrednio do tych regionów i nieść uśmiech, radość i pomoc na miejscu. Okazała się jednym z najtwardszych żołnierzy organizacji, gotowym walczyć do upadłego o powodzenie swojej misji i przekonań. Podczas swoich podróży, jako ambasadorka podróżowała do niebezpiecznych rejonów, prosto w działania wojenne czy klęski żywiołowe. Jedną z głośniejszych wypraw była Somalia, gdzie Audrey zobaczyła na własne oczy „piekło na Ziemi”.
„Wojowniczka” to historia, która pokazuje Hepburn jako zupełnie inną osobę, niż znaliśmy ją wcześniej. Pierwsza książka autorstwa Matzena „Tancerka ruchu oporu” jasno wskazywała, że wojna toczona w Europie wychowała młodą Audrey na kobietę twardą, odważną, a jednocześnie delikatną i pozytywnie nastawioną do życia.
Kiedy słyszymy nazwisko Hepburn widzimy piękną kobietę w czarnej sukni z kapeluszem, patrzącą się w witrynę sklepu. Choć „Śniadanie u Tiffany'ego” było jednym z wielu filmów, który przyniósł Audrey rozgłos, aktorka nigdy nie należała do osób, które lubią splendor i sławę. Wolała proste rozrywki, czas spędzony z rodziną i bycie po prostu sobą. Podczas wielu wizyt, jakie złożyła z ramienia UNICEF-u stawała obok bezdomnych, brudnych, głodnych dzieciach, nie zwracając uwagę na otaczające ich muchy, aby chwilę później przytulić się do nich i uśmiechem choć na moment przerwać zło, jakie otacza je dookoła.
Na galach, w których także brała udział, przemawiała w sposób budujący i wywołujący poruszenie wśród zebranych. Chciała swoją sławą zyskać środki na pomoc, zwrócić uwagę na problemy bezdomnych matek z dziećmi, które umierają, kiedy inny świat bawi się w najlepsze. Jej wrażliwość i determinacja sprawiały, że zyskiwała w oczach innych uznanie, ale też to, co potrzebowała najbardziej – uwagę i zainteresowanie problemem, który przedstawiała.
„Nie, Audrey Hepburn wcale nie była słaba; Audrey Hepburn była twardym żołnierzem, prowadzącym własną wojnę, własną krucjatę na rzecz dzieci.”
Czy była idealną ikoną dla UNICEF-u? Oczywiście. Choć organizacja myślała, że aktorka będzie działać w ich sprawie tylko podczas gal i wystaw, Hepburn okazała się być skuteczniejsza w terenie, który przyjął ją z wyciągniętymi ramionami. Jej praca na rzecz organizacji stała się uzależnieniem, które pchnęło ją w podróż nawet podczas choroby.
„Audrey Hepburn: Wojowniczka” to piękna książka. Robert Matzen potrafi ubrać w słowa to, co aktorka wykonywała z pasją i oddaniem przez wiele lat. Czytanie tej pozycji było czasem, który uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Jako fanką Hepburn oraz osoba, która przeczytała parę książek o tej postaci, uważam że jest to jedna z lepiej napisanych historii o Audrey. Tak wiele ciepła i delikatności wobec regionów potrzebujących pomocy potrafiła mieć tylko ten człowiek, który sam przeżył głód, nędzę i zło w swoim życiu. Taka właśnie była Audrey Hepburn.