Jest forma.
Kolejna książka Kurta Vonneguta od wydawnictwa Zysk i s-ka. Kolejna pozycja, która opowiada o świecie rządzonym przez mamonę. Kolejna lektura, która jest tak prawdziwa, że aż boli. O czym jest „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater”?
Eliot Rosewater jest prezesem Fundacji Rosewater, która każdego roku zarabia krocie. Mężczyzna nawet topiąc swoje wątpliwości w alkoholu, nie jest w stanie unieść ciężaru fortuny, którą posiada dzięki fundacji. Pewnego dnia Eliot wpada w obłęd i postanawia wyruszyć na pijacką pielgrzymkę po całym kraju, aby na sam jej koniec wrócić do rodzinnego miasteczka i tam zacząć pomagać ludziom w ich codziennych obowiązkach. Ale jak to zwykle bywa, jak są pieniądze, a szczególnie duże, pojawiają się też ludzie, którzy chcą z nich ograbić. Prawnik Norman Mushari postanawia ograbić Eliota z fortuny, którą ten posiada. Mężczyzna chce pieniądze, aby dostać się na listę najbogatszych ludzi Ameryki.
Eliot zaczyna zauważać zależność. Ci ludzie, którzy mają pieniądze, wolą poznać życie bez nich, a ci, którym ich brakuje pragną dostać je za każdą cenę.
Jedno jest pewne, pieniądze rządzą tym światem.
Kurt Vonnegut nie wychodzi z mody. Tak samo jak jego książki. „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” to kolejna pozycja, która dalej jest prawdziwa, nawet tyle lat po jej napisaniu.
I ta ponadczasowość to chyba jedna z najlepszych rzeczy, jakie można otrzymać w książkach.
Eliot Rosewater postanawia rzucić życie w bogactwie i udać się na wycieczkę po świecie, aby zobaczyć, jak inni, nie mający takiej fortuny na koncie dają sobie radę w codziennym życiu. Szybko okazuje się, że pieniądze są bardzo ważnym aspektem ludzkiej natury, a co gorsza rządzą nami, jak im się żywnie podoba. Rosewater wpada na pomysł bycia Robin Hoodem, jednak jego pomoc, nie jest nagła i nieprzemyślana. Mężczyzna ma plan na pomoc tym najbardziej potrzebującym. Kiedy pieniądze przestają docierać rozpoczyna się nienawiść i zazdrość. Szybko okazuje się, że ludzie udają, że cię lubią, jeżeli widzą sens przyjaźni z tobą i mają w tym prywatny interes.
Nie da się ukryć, że przez „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” Vonnegut pokazuje zepsucie świata i ludzi. Ponownie zderzamy się ze ścianą, tym razem zbudowaną z pieniędzy. Autor świadomie porusza temat wartości papierków, którymi posługujemy się na co dzień i ukazuje, że światem rządzi pieniądz.
Masz miliony na koncie? Możesz wszystko. Nie masz nic na koncie? Jesteś nikim. Ot, taka prosta zależność.
Muszę przyznać, że czytanie tej pozycji, choć było brutalnie prawdziwe, było też przyjemnością. Vonnegut od dawna jest na liście autorów, których książki chce nadrobić, zatem kiedy wydawnictwo Zysk i s-ka w zapowiedziach umieszcza kolejne pozycje autora wiem, że będę miała co czytać.
Po raz kolejny nie zwiodłam się. Kurt Vonnegut zabrał mnie w podróż do świata, który jest aż za bardzo podobny do tego rzeczywistego. „Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater” to pozycja, która skłania do refleksji i pokazuje, jak wyglądał świat, kiedy Vonnegut pisał tę książkę i... co gorsza, że nic się w nim nie zmieniło. Ta pozycja, chyba jeszcze nigdy nie była tak aktualna, jak jest teraz. I chyba ta ponadczasowość jest zarówno jej wielkim plusem, jak i minusem.