Odrobina muzyki.
„W cieniu dobrych drzew” to książka, która zwróciła moją uwagę okładką. Tym razem nie tylko polskim wydaniem, ale też zagranicznym, ponieważ książka Ewy Pruchnik wydana została także po angielsku. Obie okładki są naprawdę ładne i przyciągają wzrok. Jak to zwykle u mnie bywa, nie czytałam opisu, który znajduje się z tyłu książki, zatem kiedy otworzyłam tę lekturę miałam czystą głowę i byłam ciekawa, w jaką przygodę zabierze mnie autorka.
Pewnej urokliwej nocy, gdy Joanna oddawała swoje serce grze na fortepianie, jego fragment oddała też i jemu. Herakles, profesor z Harvardu od pierwszego dźwięku wydanego przez instrument i palce niewodomej dziewczyny, poczuł do niej uczucie, jakiego do tej pory nie miał okazji odczuć. Między Heraklesem, a Joanną była przepaść. Zarówno językowa, kulturowa, jak i społeczna. Przede wszystkim zaś dzielił ich ocean. Muzyka i uczucie połączyło tę dwójkę na kilka upojnych nocy, które niosły za sobą późniejsze konsekwencje. Jak to jednak w życiu bywa, wszystko co dobre kiedyś się kończy i tak oto właśnie miłość, jaka połączyła Heraklesa i Joanne musiała się skończyć. Tylko umownie, bo mimo rozdzielającego ich oceanu dalej czuli do siebie ogień.
„W cieniu dobrych drzew” to historia, której w zasadzie nie spodziewałam się otrzymać. Myślałam, że będzie to delikatny romans z muzyką w tle, a otrzymałam książkę obyczajową, których fanką nie jestem. Stąd, kiedy rozpoczęłam tę historię byłam zaciekawiona, ale z każdą kolejną stroną moje zainteresowanie drastycznie malało. I nie podniosło się, aż do samego końca.
Niestety, jak wiecie nie jestem fanką książek obyczajowych, zatem „W cieniu dobrych drzew” po prostu do mnie nie trafiło. Nie poczułam więzi z bohaterami, byli mi obojętni. Fabuła jest mocno nostalgiczna i melancholijna. Sama książka w zasadzie jest też bardzo dołująca.
Doceniam Ewę Pruchnik i jej pióro za pomysł na ukazanie fabuły w taki, a nie inny sposób. Naprawdę widać tu talent pisarski i kunszt i nie mogę się tu przyczepić.
Tylko co z tego, że „W cieniu dobrych drzew” napisane jest naprawdę dobrze, skoro w środku wieje nudą?
Autorka porusza wiele tematów w swojej pozycji. Samo umieszczenie niewidomej kobiety sprawia, że książka zyskuje na oryginalności. Dodanie do całości muzyki daje tej powieści większy rytm, który jest jej bardzo potrzebny. Nie ukrywam, że choć wiele razy ziewałam przy lekturze, końcem końców czułam się, jak na koncercie muzyki klasycznej.
„W cieniu dobrych drzew” na pewno skradnie serca czytelników, którzy lubią powieści zawiłe, trudne, ale też piękne i barwne. Jeżeli jesteście fanami historii obyczajowych to książka Ewy Pruchnik jest dla Was idealnym wyborem. Jeżeli zaś wolicie coś dynamicznego to niestety, ale ta pozycja zdecydowanie nie jest dla Was.