Czy Masterton obudził we mnie miłość?
Graham Masterton dla czytających thrillery i kryminały to autor, którego przedstawiać nie trzeba. Osobiście miałam sceptyczne podejście do tego autora, głównie dlatego, że nie jestem fanką znanych z gazet autorów. Po „Dom stu szeptów” sięgnęłam, aby raz a dobrze sprawdzić, czy między mną a Mastertonem pojawi się jakaś chemia. Cóż... <spojler> nie pojawiła się.
Dartmoore. Dwór Wszystkich Świętych.
Były naczelnik więzienia zdecydował się osiąść w rezydencji, która nie cieszy się dobrą sławą. Co więcej posiadłość po jego śmierci przejść ma na jego dzieci. Kiedy do dworu w Dartmoore wprowadzają się pierworodni naczelnika, który od dawna był z nimi skłócony w rezydencji zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Złowieszcza atmosfera wyczuwalna jest w każdym pokoju. Skrzypiące podłogi, echo i wszechobecny wiatr to jedynie niektóre z dziwnych zjawisk, jakie pojawiają się w domu. Pewnego dnia, kiedy rodzina decyduje się opuścić Dwór Wszystkich Świętych i już nigdy tam nie wracać, w tajemniczych okolicznościach znika mały Timmy.
Czy to ludzki umysł wymyślił sobie zło znajdujące się w domu, czy może naprawdę pojawiły się tam nieczyste siły?
Z początku byłam zainteresowana, jednak z każdym kolejnym rozdziałem czułam się coraz bardziej znudzona. A kiedy do akcji wszedł ksiądz i duchy... odpadłam. Znaczy, książkę skończyłam, ale po prostu czytałam dla samego czytania, aby skończyć, bo przyjemności z jej fabuły już nie czerpałam. Autor popłynął za mocno, przesadził w swojej pozycji i zwyczajnie zepsuł naprawdę ciekawy początek.
Po ostatnich naprawdę mocnych pozycjach z gatunków thriller/kryminał coraz ciężej znaleźć mi coś, co przeskoczy te wcześniejsze zachwyty. Póki co... nie znalazłam rewelacji. Co więcej każda jedna książka szybko robi się przewidywalna i zaczyna mnie nudzić. „Dom stu szeptów” to historia, która w zasadzie jest jednym wielkim niczym.
Czuję się zmęczona pisząc tę opinię. Naprawdę. Samo myślenie o przekazaniu mojego zdania o nowej książce Mastertona jest zwyczajnie męczące. Fani autora, na pewno będą zadowoleni, być może dlatego, że znają go z innych książek, które ten napisał. Jako pierwszak w piórze Mastertona nie jestem przekonana. W „Domu stu szeptów” nic się nie działo. W zasadzie to bohaterowie przeżywają coś zupełnie odmiennego, niż czytelnik ich historii. Kiedy ci naprawdę byli zaangażowani w całą fabułę (no w końcu są postaciami biorącymi w niej udział), ja zaczynałam ziewać i przymykać oko czytając to wszystko.
Nie ma tu nic, co mogłabym pochwalić. A w sumie to jest. Polska okładka po raz kolejny jest lepsza, niż zagraniczna. Wydawnictwo Albatros jako jedno z niewielu polskich wydawnictw potrafi w okładki, za co wielkie brawa. Z oryginalną okładką po tę książkę bym na pewno nie sięgnęła.
„Dom stu szeptów” to książka, która nie sprawiła, że między mną a Mastertonem pojawiła się chemia. Słyszałam, że jego starsze książki są lepsze, niż ta pozycja i może kiedyś zdecyduje się sięgnąć właśnie po którąś z nich, aby przekonać się czy to prawda. Póki co na razie podaruje sobie Grahama Mastertona, bo nie zainteresował mnie na tyle, aby czytać inne pozycje spod jego pióra. Tym bardziej, że moje ostatnie odkrycie także od wydawnictwa Albatros, czyli Lisa Gardner czeka na przeczytanie.